30, a może nawet 50 tys. ludzi i ani jednego policjanta? Orszak Trzech Króli pokazał kolejny raz, że można w Warszawie świętować coś tłumnie i radośnie. I nie przeciwko komuś lub czemuś.
- Ale było ludzi, co? - usłyszeć można było z wielu ust po Orszaku Trzech Króli. Tysiące koronowanych głów (dla wszystkich chętnych kartonowych królewskich insygniów nie wystarczyło), komentowało jeszcze długo emocje, jakie towarzyszyły im podczas przemarszu w orszakach mędrców ze Wschodu. W koronach na głowie widać ich było na przystankach, w metrze i na chodnikach w wielu miejscach stolicy.
Impreza, która w Warszawie odbyła się już szósty raz, co roku podwaja swoją objętość, skutecznie zarażając kolejne miasta pasją ulicznego kolędowania. W tym roku Orszaki Trzech Króli wyszły bowiem już w blisko 200 miastach, chociaż rok temu było ich niecałe sto.
Orszak, oprócz niezwykłej popularności, dorobił się zresztą własnej pastorałki, w której słowa refrenu układają się mniej więcej tak:
"Więc niech spadnie nam korona z głowy/ przed Panem tego świata./ Czas łaski trwa / już przyszedł nowy Król/ Jezus Bóg".
Krakowskie Przedmieście i plac Piłsudskiego powoli okazują się zbyt małe, żeby przyjąć wszystkich chętnych kolędników. Trzeba będzie więc za rok przemyśleć nie tylko miejsce, ale także sposób nagłośnienia orszaku na całej długości, bo zdezorientowani uczestnicy i widzowie po godzinie nie wiedzieli, czy "wielbłąd już przeszedł" i czy z dziećmi stać jeszcze w oczekiwaniu na chińskiego smoka animowanego przez kilkunastu aktorów.
W tym roku najbardziej oczekiwanym zwierzęciem był chyba jednak baran. Zwłaszcza ten u taty, z którego lepiej było widać wszystkie atrakcje Orszaku.