Nie walczmy z ideologią gender, ale ewangelizujmy tych, którzy ją wyznają.
Od pewnego czasu przez Warszawę przetacza się seria genderodebat. Każda "naukowsza" od poprzedniej. Ostatnia - "Gender oczami specjalistów” - miała miejsce w gmachu sekretariatu KEP. Były próby definicji tego zjawiska i zakreślenia jego ideologicznych ram, pokazania społecznych zagrożeń i jej drugiego dna - dążenia do seksualizacji dzieci, roli Kościoła w promowaniu godności kobiety, nawoływanie do współpracy kobiet i mężczyzn w Kościele i dyskusji o równości i różnorodności płci czy genetycznych różnic między kobietą a mężczyzną. I dobrze, o gender trzeba rozmawiać na forum - co do tego pełna zgoda. Potrzebna nam rzetelna wiedza i argumenty. Tylko dlaczego w tych dyskusjach tak mało mówi się, że gender ma twarz konkretnego człowieka? A konkretnie - poranionego człowieka.
To kobiety, które tak bardzo zawiodły się na swoich ojcach, mężach czy innych mężczyznach, że nie chcą być kobietami. Mężczyźni, którym ktoś kiedyś podciął skrzydła, mówiąc, że są nic nie warci. Każda historia jest inna, wspólny mianownik to dramat, który być może dożywotnio okaleczył płciowość. Te osoby potrzebują łaski uzdrowienia być może bardziej niż walenia uczonymi argumentami po głowie.
Nie walczmy więc z ideologią, ale ewangelizujmy tych, którzy ją wyznają. Nie okopujmy się w argumentach, ale poszukajmy człowieka. Założę się, że każdy w swoim środowisku - w pracy, na uczelni, w sąsiedztwie, a także w rodzinie - ma taką "genderosobę". Tylko ilu z nas, katolików, słyszy ten niemy krzyk o miłość? Ilu z nas modli się o uzdrowienie tych ran? Bez oceniania, krytyki, wywyższania się. Tylko cicha modlitwa i otwartość na drugą osobę. W ilu kościołach zamiast gromów z ambony w kierunku ideologii gender słychać modlitwę w intencji osób poranionych w sferze płciowości?
Gender to dla nas wszystkich ewangelizacyjne wyzwanie. Gender – lubię to!