Spektakl "Mizantrop" próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak dziś grać Moliera, z czego rezygnować, co wyeksponować?
Być może Boy-Żeleński był nadmiernym optymistą, gdy pisał w 1924 roku: "Nie zmienił wprawdzie Molier zasadniczych cech ludzkiej natury, ale w momencie przeobrażania się społeczeństwa zwalił satyrą swoją niejeden z bałwanów(…) i tak potężnie, jak nikt inny przyczynił się do jego ewolucji w duchu światła i swobody”. Myślę, że ponieważ wielu z tych bałwanóhttps://arx.wiara.pl/w wciąż ostało się na firmamencie, możemy dalej tekstem Moliera atakować głupotę i wszechwładzę prominentów, celniej niż niejednym współczesnym tekstem. Problem tylko, jak wystawiać dziś Moliera. A nade wszystko, jak uporać się z molierowską frazą.
Pomysłów było wiele, włącznie z przekładem prozą, którego dokonał Jan Kott, uważając że niektóre przekłady, naśladując sztuczność oryginałów, okazywały się martwe od urodzenia. Jak ewoluuje język, wystarczy prześledzić zwroty kolokwialne, szczególnie te tworzone przez młodzież. Jeszcze niedawna prywatka przeobraziła się w balangę, potem w imprezę, domówkę, by dziś zadomowić się jako "melange”. Znakomitym wyczuciem wykazał się, skądinąd aktor, a może właśnie dlatego, Jerzy Radziwiłowicz, który dla teatru na Woli przetłumaczył "Mizantropa”. Nie była to jego pierwsza przygoda translatorska. Wcześniej dla Teatru Studio przełożył "Don Juana”, potem dla Narodowego "Tartuffe’a”.
Dalej trzeba było się uporać z kostiumem i sytuacją sceniczną. Według Zygmunta Hübnera "Mizantrop” jest najbliższy współczesnemu widzowi, który rozumie, że wprawdzie monarchia odeszła w przeszłość wraz z dworem, ale relikty postawy dworskiej okazały się nieśmiertelne, ze swymi układami, obłudą, sztuczną hierarchią. To też w latach sześćdziesiątych ubrał swoich aktorów w klasyczne garnitury. Tekst wybrzmiał znakomicie. Można by po drodze wymienić kilka mniej czy bardziej udanych inscenizacji, wiele z nich było zwycięstwem aktorów, których interpretacja, mimo stylowych kostiumów, brzmiała współcześnie, zwłaszcza gdy tak, jak w spektaklu na deskach Teatru Dramatycznego w reżyserii Witolda Zatorskiego w 1980 roku grali tacy mistrzowie jak Marek Walczewski, Małgorzata Niemirska, Marek Kondrat.
Mnie utkwił w pamięci "Mizantrop” w Teatrze Studio z Wojciechem Malajkatem i Joanną Trzepiecińską w rolach głównych. Pamiętam jednak, że ostrze satyry było tu nieco stępione na rzecz akcentu położonego na humor molierowski, co publiczność przyjmowała znakomicie.
Na tym tle spektakl "Mizantrop” w Teatrze na Woli adresowany jest niewątpliwie do publiczności inteligentnej i myślącej, a ta, jak się wydaje, do tego teatru przychodzi. Przyklaskujemy odwadze młodego Alcesta, którego tak jak i wielu z nas brzydzi obłuda, lizusostwo, służalstwo, choć drżymy o jego los, jeśli w tej krytyce zapędzi się za daleko. Na szczęście nie zależy mu na zaszczytach. Młodzieńczy w swojej ekspresji Wojciech Solarz przekonuje nas o szczerości swego bohatera. Szkoda, że i on wpada w sidła nie najlepiej ulokowanej miłości i przynajmniej do czasu, wydaje się w tej kwestii uzależniony.
Agata Wątróbska jako Celimena nie jest wprawdzie nadmiernie grzeszna, ale też nie posiada chyba aż takich walorów, które usprawiedliwiałyby zniewolenie Alcesta. Chciałoby się powiedzieć: "Celimeno, idź do klasztoru”. Cóż, gdy nie wybierze ona nawet odludzia, jakie prócz miłości proponuje jej Alcest. Wyważona rola Sławomira Grzymkowskiego jako Filinta pokazuje, że niekoniecznie trzeba być sługusem i łajdakiem, by stopować przyjaciela w jego radykalizmie. Zabawne epizody Piotra Siwkiewicza i Magdaleny Smalary uzupełniają tę barwną galerię postaci, prowadzonych pewną ręką przez reżysera Grzegorza Chrapkiewicza. Duże brawa za zabawną, nowoczesną scenografię i efekty wizualne. Myślę, że przedstawienie będzie miało powodzenie, tak jak na to zasługuje.