Miasto żyje. Nie ustaje. Warszawa nie ustaje nigdy. Zmiany to zyski. Zmiany to straty. Bilans powinien być na plus. Ale czy tak jest w przypadku naszej stolicy? Wnioski, które nasuwają się same, nie zawsze krzepią.
Warszawskie transformacje bywały mniej lub bardziej spektakularne. Te „bardziej” wiązały się z kataklizmem wojny i pożogi. Te mniejsze z planową, choć nie zawsze pożądaną przemianą miasta.
Wyburzanie. Budowanie. Zapominanie i wskrzeszanie pamięci wybiórczej. Miele się to wszystko. „To miasto (…) upadało. Odchodziło. Wracało. Ale trwało (…) A każde pokolenie budowało je na nowo. Dodając swoje cegły spraw” – pisze Grzegorz Kosson w książce „Warstwy czyli obrazy miasta”. Bez wątpienia miasto to warstwy. Tylko czy zasypanie którejś to jej pogrzebanie?
Powszechna wśród obywateli stolicy jest świadomość istnienia na przestrzeni wieków „licznych Warszaw”. Inna była ta średniowieczna, inna tuż przed Potopem, inna czasów stanisławowskich, inna w czasie zaborów, jeszcze odmienna w dwudziestoleciu, a i na przestrzeni wieku XX każda dekada przynosiła przecież nowe, przepudrowując makijaż syreniego grodu. Kto jednak pamięta, kto wie, że zmiany sięgały głębiej? Najniższej, można rzec, warstwy. Już w XIX wieku rzeczki, cieki wodne, akweny zasypano lub wprowadzono w kanał. Nie ma już Naliwki, Żórawki, Drny… Nie będzie Warszawa miastem „stu mostów”…
Przywodzi to na myśl topos „miasta potwora” pożerającego kolejne połacie świata i ciemiężącego swoich mieszkańców. Z czasem odnotowywano coraz dotkliwszy deficyt natury. Ciasne i zacienione wąwozy ulic więziły przechodniów w labiryncie murów. Na szczęście były parki. Na szczęście za miasto beretem był rzut. Wydany w 1921r. „Przewodnik zoologiczny po okolicach Warszawy” wyraźnie uświadamia, że przed wojną i flora, i fauna była insza. Nie przypadkiem przecież z restauracyjnych kart zniknęły raki – dawniej podawane na tak wiele sposobów. Te lubiące czyste wody skorupiaki powszechnie pokazywały szczypce. Toteż równie powszechnie się nimi raczono rumieniąc na czerwono.
Inne warszawskie kreatury też poznikały. O ile w stawie Saskiego Ogrodu być może da się jeszcze złapać kijanki, dostrzec żabę na betonowym brzegu... to dawna obfitość tego sztucznego akwenu prysła. Tymczasem "Przewodnik" podpowiadał: „Można dzieciom pokazać w stawie żółwie, przedstawicieli jedynego krajowego gatunku (Emys orbicularis L.). Dziś jest ich tam bardzo mało, przed laty były liczne. Tam też, mimo to, że woda jest na ogół mętna, można w mniej więcej naturalnych warunkach pokazać duże karpie. Prócz nich liczne są cierniki".
Przy okazji autorzy wymieniali gatunki ptaków i innych stworzeń Saskiego Ogrodu. Pozazdrościć mógł mu Ogród Krasińskich. W tym wypadku Przewodnik wymienia jedynie występującego nad stawem szczura wodnego. To jednak tylko początek niezwykłego katalogu przyrodniczych osobliwości. Na ten przykład w Parku Skaryszewskim harcował prawdziwy zwierzyniec! „Przez całą wiosnę np. można obserwować gonitwy zajęcy i walki samców (widzieć się to daje tylko wczesnym rankiem). W parku Skaryszewskim nietrudno zobaczyć łasice i jeże” – pisano. Wspomniano poza tym liczne gatunki ptaków, gady, płazy, owady i inne. Sumiński i Tanenbaum, autorzy "Przewodnika", podkreślali, że z uwagi na związek parkowych akwenów z Wisłą w czasie wylewów tejże znaczne połacie parku są niedostępne.
Zmieniają się i drzewa. Kto by pomyślał, że tak popularne dziś kasztanowce dawniej zobaczyć było trudno? Więcej było za to drzew iglastych. Sosny rosły nawet na placu Saskim! Zabobonni twierdzą, że wycięcie tych ostatnich było jak zła wróżba…