Kolejny antyrodzinny absurd polskiej "polityki prorodzinnej" objawił się przy tegorocznej rekrutacji do przedszkoli. Dodatkowe punkty mogły otrzymać rodziny wielodzietne. Więc tłumnie zgłosili się także alimenciarze i rodziny patchworkowe. Co z tego, że dwoje czy troje pociech wychowuje poprzednia żona lub żony?
Urzędnicy przecierali w tym roku oczy ze zdumienia. Bo nagle okazało się, że w Warszawie, ale także w innych miejscach w Polsce, jest kilka razy więcej rodzin wielodzietnych niż w rzeczywistości.
Rekrutacja do przedszkoli, przeprowadzona w tym roku po raz pierwszy według reguł podyktowanych przez ustawę o systemie oświaty, nie precyzującej, kogo traktuje jak rodzinę, pozwoliła ubiegać się o uprzywilejowane miejsce w przedszkolu także rodzinom patchworkowym. Wystarczy, że tata ma potomstwo z poprzedniego związku, by jego dzieci urodzone przez nową partnerkę uzyskały dodatkowe punkty i łatwiej dostały się do placówki przedszkolnej. Absurd?
Nie inaczej, skoro ustawa tak samo traktuje rodziny, które z trudem wiążą koniec z końcem, wychowując na przykład trójkę maluchów, i te rozbite, w których ojciec płaci alimenty na dwójkę dzieci, choćby studiujących, z pierwszego związku małżeńskiego, i stara się jednocześnie o przyjęcie 4-latka do przedszkola.
Co z tego, że tata - poza alimentami - z wychowaniem pierwszej dwójki nie ma zbyt wiele wspólnego? Formalnie jest ojcem rodziny wielodzietnej. A raczej wielu dzieci, niejednej rodziny. To może jeszcze powinien mieć inne ulgi prorodzinne? Przecież demograficznie ratuje ojczyznę.
W poprzednich latach w rekrutacji do warszawskich przedszkoli zawsze było więcej chętnych niż miejsc. Nie inaczej będzie w tym roku. Zabraknie ok. 1,3 tysiąca. Ratusz premiował dodatkowymi punktami samotne matki, co powodowało, że pary nie były zainteresowane legalizowaniem swoich związków. W tym roku za "samotność" można było dostać 128 punktów, tyle samo, co za "wielodzietność" i "niepełnosprawność". Dodatkowe punkty (32) mogły dostać też dzieci z rodzin objętych nadzorem kuratora sądowego.
Po co nam zwykłe, mocne, tradycyjne rodziny? Takie z mamą, tatą, trójką czy czwórką dzieci? Wielodzietność nabrała zupełnie nowego znaczenia.