Na monodram Szymona Majewskiego "One Mąż Show” powinniśmy wybrać się koniecznie z drugą połową. Po przedstawieniu część małżeńskich pretensji potraktujemy już z dużym dystansem.
Dlaczego Szymon Majewski na swój autorski i aktorski debiut "One Mąż Show” wybrał właśnie Och-Teatr, a ściślej kameralną scenę Och-Cafe? Mówi o tym z otwartością, jaka cechuje cały jego tekst, poświęcony ukazanej z ciepłym, ironicznym dystansem historii swego dwudziestoletniego małżeństwa. I nie tylko z otwartością, ale i z sentymentem.
Ten sentyment towarzyszy mu w codziennym życiu, które stało się wartością, jakiej prześmiewczy ton monodramu nie zburzy. To właśnie autobusem 157 jeździł do szkoły, niedaleko stąd mieszka jego mama, to w kinie Ochota oglądał na pierwszych randkach z przyszłą żoną Magdą, film Beatlesów "Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza”, z magnetofonem MK-232, by nagrać piosenkę Aerosmith, tu oglądał film braci Kaczyńskich "O dwóch takich…” tu wreszcie robił prześwietlenie klatki piersiowej dla Komisji Wojskowej. Jeśli więc nie tu, to gdzie? Na szczęście Krystyna Janda, która wraz z Marią Seweryn objęła patronat nad jego debiutem nie zaproponowała mu dużej sceny, bo wtedy trema, by go niewątpliwie zjadła, jakkolwiek widzów, sądząc z powodzenia monodramu Szymona Majewskiego, zapewne by nie zabrakło.
Czy temat spektaklu ma choć odrobinę charakter ekshibicjonistyczny? Absolutnie nie. Ta szczera opowieść o codziennym życiu kochającego się małżeństwa, które droczy się nie tylko o to, kto pozmywa naczynia po kolejnym obiedzie, czy wyrzuci śmiecie jest przecież udziałem niemal wszystkich związków, ma więc charakter uniwersalny, co Krystyna Janda zauważyła natychmiast. A że jest oprawiona wspaniałym poczuciem humoru znanego satyryka, w którym nie ma cienia złośliwości i agresji, tym lepiej. Ta ciepła obserwacja, charakterystyczna dla mężczyzny, który nie do końca rozumie słabostki kobiety, ale poddaje się jej egzotycznym, w jego mniemaniu, wymaganiom, bo ją po prostu kocha, jest urocza. Majewski wykorzystuje tu wszystkie swoje aktorskie walory. Gesty, mimikę, ruchy, przy tym jest niekłamanie śmieszny i bezradny. I kiedy dokonuje bilansu wspólnej drogi, wyznaje to, co i my w chwilach szczerości bylibyśmy w stanie wyznać: "Trzy razy dziennie, mamy siebie dosyć, ale sześć razy dziennie siebie potrzebujemy”.
Chętnie czytamy uczone wywody psychologów i socjologów, a Szymon Majewski przynosi nam w prezencie samo życie i tym góruje nad fachową literaturą. Myślę więc, że na ten monodram powinniśmy się wybrać koniecznie z naszą drugą połową, a po przedstawieniu część wzajemnych pretensji potraktujemy z dużym dystansem. I to jest walor psychoterapeutyczny tekstu Majewskiego. Spektakl skromny w wystroju, ilustrowany jest slajdami z rysunkami samego autora, równie zabawnymi jak sytuacje, które opisuje. W dodatku mamy szansę wybrać się na monolog "One Mąż Show” po raz kolejny, bo tak jak życie wnosi wciąż coś nowego do naszej codzienności, tak i autor uzupełnia swój tekst o nowe, zabawne doświadczenia.