Do Brukseli wyjeżdża nie tylko premier, ale także poseł Donald Tusk. W Sejmie zastąpi go najprawdopodobniej dobrze znana w Warszawie specjalistka od kultury. Nie tylko wysokiej, ale nawet podziemnej.
Ewa Czeszejko-Sochacka jest pierwszą kandydatką na ławce rezerwowej Platformy Obywatelskiej, która może wejść do Sejmu w miejsce Donalda Tuska. W wyborach parlamentarnych w 2011 r. zdobyła 2466 głosów. Zajęła dwunaste miejsce, podczas gdy partia zgarnęła jedenaście miejsc. Miłośniczka poezji Norwida i piłki nożnej przyznawała wówczas otwarcie, że czeka, aż zwolni się dla niej mandat. Wszystko wskazuje na to, że się doczekała. Może zostać drugą zastępczynią Tuska.
Przed wyborami w 2011 r. pisała na swojej stronie internetowej, że "dzięki większej obecności nas, kobiet w polityce agresja i niezdrowa rywalizacja odejdą w zapomnienie". I z kultury została zapamiętana. W podwójnym znaczeniu słowa kultura. Głównie dzięki dwom historiom.
Była pełnomocnikiem prezydent miasta ds. Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Walkę o tytuł przegrała z Wrocławiem. Liczył się jednak nie tylko efekt, ale także styl. O jej konflikcie z warszawskimi animatorami kultury media pisały jeszcze w czasie trwania konkursu. Padały stwierdzenia o marnowaniu pieniędzy. Sprawa nie jest błaha, bo miasto w ciągu czterech lat przeznaczyło na walkę o tytuł ESK prawie 16 mln zł. E. Czeszejko-Sochacka po porażce przeskoczyła do pracy w Centrum Komunikacji Społecznej. "Gazeta Wyborcza" opublikowała rozliczenie tych czterech lat, wytykając tam niedokładności i niejasności.
Z ratusza odeszła w związku z drugą historią, w której kultura oznacza zwykłą kindersztubę. W październiku 2011 r. jeden z tabloidów opublikował zdjęcia i opisał nagranie, które otrzymała redakcja. Widać, jak na parkingu podziemnym z mercedesa wysiada kobieta, podchodzi i rysuje samochód, który lekko zastawił jej wjazd. Poszkodowany właściciel auta, powołując się na nagranie z monitoringu, jako sprawcę podał Ewę Czeszejko-Sochacką, która przyznała się do winy i przepraszała "za to nieumyślnie zdarzenie".
Do wyborów w 2011 r. szła z hasłami finansowania kultury na poziomie minimum 1 proc. budżetu państwa i odpolitycznienia mediów publicznych. Postulowała in vitro i legalizację związków partnerskich. Opowiadała się za wprowadzeniem do Kodeksu Karnego przestępstwa z "nienawiści motywowanej uprzedzeniami na tle płci, tożsamości płciowej oraz orientacji seksualnej".
Przyświecało jej hasło "Więcej kultury w polityce". Biorąc pod uwagę dwie wspomniane historie, a także program niedoszłej i potencjalnej pani poseł, byłaby to może zabawna puenta. Gdyby nie była prawdziwa.