Jak człowiek prostacki, nieokrzesany, pozbawiony podstawowej wiedzy mógł zrobić tak błyskotliwą karierę? Oto, jakie pytania towarzyszą publiczności oglądającej spektakl w "Syrenie”.
Tadeusz Dołęga-Mostowicz, absolwent prawa na Uniwersytecie w Kijowie, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, głęboki patriota zatroskany o przyszłość Polski napisał "Karierę Nikodema Dyzmy” w odwecie za szykany, jakie go spotkały ze strony sanacyjnej bojówki. Porwany, pobity, wrzucony do dołu w lesie z dala od miasta, przeżył tylko dlatego, że przypadkiem znalazł go przechodzący nieopodal wieśniak. Nie przypuszczał, że wśród wielu swoich powieści, ta właśnie napisana w 1932 r. będzie cieszyła się największą popularnością. Mało tego, do dziś atak na zdemoralizowane elity polityczne nie stracił swojej aktualności.
Do takich wniosków doszedł dyrektor teatru "Syrena”, Wojciech Malajkat i reżyser wystawionego właśnie na tej scenie, przerobionego na musical tekstu Dołęgi-Mostowicza "Kariera Nikodema Dyzmy”. Publiczność oglądająca spektakl może niekiedy z zawstydzeniem zadać sobie tekstem Gogola pytanie: "Z kogo się śmiejecie, z samych siebie się śmiejecie”.
Po doświadczeniach, jakie musiały być udziałem atakującego z satyrycznym ale i realistycznym zacięciem polityków autora, nie złamał pióra, a przeciwnie, zgodnie z często powtarzaną maksymą: "Są trzy rzeczy wieczne, wieczne pióro, wieczna miłość i wieczna ondulacja. Najtrwalsze z tego wszystkiego jest wieczne pióro”.
Rzeczywiście: "Znachor”, "Profesor Wilczur”, "Pamiętnik Pani Hanki” to tylko niektóre z licznych powieści, chętnie czytanych do dziś. I gdyby nie to, że wiedziony odruchem patriotycznym wraz z wybuchem wojny w roku 1939 poszedł na front i zaginął w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach, dostarczyłby nam zapewne jeszcze wielu literackich wrażeń. Pochowany w katakumbach na Powązkach zajmuje poczesne miejsce wśród pisarskiego panteonu, choć jak to bywa, niejednakowo przez krytyków oceniany.
Przywołując jedną z najbardziej znanych ekranizacji "Kariery Nikodema Dyzmy” z roku 1980 w reżyserii Jana Rybkowskiego, z niezapomnianym Romanem Wilhelmim warto wymienić plejadę gwiazd, która w tej ekranizacji uczestniczyła. I żaden z aktorów nie wahał się grubą, karykaturalną kreską portretować owe pseudoelity. Grali wiec Leon Pietraszak, Bogusz Bilewski, Jerzy Bończak, Bronisław Pawlik, a znudzonych przedstawicieli ziemiaństwa kreowali Grażyna Barszczewska, Ewa Szykulska czy Wojciech Pokora.
W wersji musicalowej Wojciech Kościelniak obsadził równie znakomicie role przedstawicieli władzy nie zapominając o perfekcyjnej warstwie muzycznej i wokalnej w czym współuczestniczył jako kierownik muzyczny Piotr Dziubek stanowiący z reżyserem artystyczny tandem. Dbałość o kostiumy i scenografia podnosi walory inscenizacji. Niektóre postacie, w tym zmanierowana hrabianka Nina, pani na Koborowie w wykonaniu świetnej, Emilii Komarnickiej zinterpretowane są nad wyraz oryginalnie, podobnie jak wiele, także epizodycznych, postaci. Doskonale zagrane i zaśpiewane role żeńskie to Mańka (Anna Terpilowska) i Hrabianka Lala(Barbara Melzer).
Czy rola Dyzmy nie jest w swoim grubiaństwie odrobinę przerysowana, ocenicie Państwo sami. Kiedy brat hrabianki, nie całkiem zrównoważony umysłowo Żorż, zdemaskuje wreszcie oszustwa i całą mizerię Nikodema Dyzmy w momencie, kiedy prezydent zaproponuje mu utworzenie rządu i tekę premiera, wszyscy, włącznie z Dyzmą odkryją, że król jest nagi.