Tłem spektaklu, który demaskuje osobowość bohatera, stają się nieoczekiwanie dzienniki żony autora, Zofii Tołstoj spisywane przez 48 lat.
Kiedyś wpadła mi w ręce modna książka "Intelektualiści”. Najpierw czytałam ją z zainteresowaniem, potem pojawiło się pod wpływem jej lektury pytanie, czy dzięki portretom wybitnych pisarzy, których autor przenicował życie prywatne, nie zostałam okradziona ze złudzeń...
Czytałam bowiem o tym, że mój ukochany pisarz, sięgający subtelnie do duszy swoich bohaterów - Ibsen, był zwyczajnym skąpcem pozbawionym uczuć rodzicielskich, Bertold Brecht żonglował poglądami jak przystało na chłodnego intryganta, Jean Jacques Rousseau, głęboki myśliciel, odznaczał się skrajnym egoizmem. Czyżby więc poruszająca, nie tylko mnie, twórczość tych autorów była zwykłym oszustwem?
Tak czy inaczej przerwałam lekturę tej skandalizującej nieco książki, pozostając przy swoich złudzeniach. Podobnie poczułam się, biorąc do ręki program spektaklu "Sonata Kreutzerowska” według Lwa Tołstoja i przekartkowałam jego zawartość w oczekiwaniu na przedstawienie w Teatrze Rampa, w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego. Nastawiając się na mistyczne przeżycia w kontakcie z wybitnym autorem, propagującym zgodnie z ideą chrześcijańską wszechprzebaczenie, słowem wielkim autorytetem moralnym.
Z bogatego arystokraty - utracjusza, czego echo odnajdziemy w "Sonacie”, stał się skromnym nauczycielem wiejskich dzieci, głoszącym pochwałę ubóstwa i samodoskonalenia. I nagle z kart pamiętnika jego żony Zofii, która przez 48 lat zapisywała w najdrobniejszych szczegółach tajniki pożycia rodzinnego, wyłania się zupełnie inny człowiek. Zofia wychowywała trzynaścioro dzieci (a urodziła szesnaścioro, z których troje zmarło) prowadziła dom, pełniła rolę sekretarki swojego wielkiego męża, przepisując z benedyktyńską cierpliwością jego „gryzmoły”, jak określa niedbałą kaligrafię pisarza - zgodnie z relacją syna tekst "Anny Kareniny” przepisywała osiem razy i nigdy nie doczekała się wyrazów wdzięczności. Co nie znaczy, że Lew tu i tam nie deklarował swojej miłości do żony.
Przepisując "Sonatę”, Zofia nie kryła rozczarowania. Pisała wręcz: "ileż tu cynizmu, jaskrawego obnażania złych stron natury ludzkiej". Treścią tej powieści czuła się upokorzona i obrażona. Zofia opisuje między innymi dzień osiemdziesiątych urodzin męża. Życzyła mu wówczas, aby nareszcie przejrzał. "Wciąż pisze o służeniu Bogu i ludziom, jednak od rana do nocy życie Lwa upływa bez osobistego zainteresowania ludźmi. Dzień w dzień regularne egoistyczne życie bez miłości, bez zainteresowania rodziną, radościami i smutkami bliskich mu istot”.
„Sonatą” autor, jak pisał, chciał obnażyć obłudę życia we dwoje, niezależnie od tego, czy małżonków połączyła miłość, czy nie. Demaskując jednak obłudę bohatera utworu, odkrywał przecież swoją własną obłudę, a przynajmniej niekonsekwencję. Czyżby chciał zmyć z siebie poczucie winy? Bo jak rozumieć deklaracje Lwa Tołstoja, iż ideałem chrześcijaństwa jest celibat i zupełna czystość, gdyż powołaniem człowieka jest życie duchowe, a nie prokreacja, przy jednoczesnym obdarzeniu żony tak licznym potomstwem? Gdy w pewnym momencie postanowił pozbyć się majątku i praw autorskich do swych dzieł, przerażona żona stanowczo się sprzeciwiła. Jak bowiem mogłaby, godząc się na taki status rodziny, utrzymać dzieci? O tym już Lew pracujący na roli i szyjący z zapałem buty myśleć nie miał kiedy.
Spektakl w Teatrze Rampa pokazuje jak skomplikowaną, zapętloną i bezwolną istotą wobec własnych namiętności jest człowiek. I w tym tkwi wartość przedstawienia.