P. Wipler przekonuje, dlaczego jest lepszym kandydatem na prezydenta stolicy niż jego prawicowi rywale.
Jeszcze do ubiegłego tygodnia wydawało się, że najtrudniejszą polityczną batalię stoczy Pan ze swoim wizerunkiem utrwalanym od czasu incydentu przed klubem Enklawa. Nagrania z monitoringu pokazane przez media na finiszu kampanii spadają więc jak z nieba?
Od razu po tym wydarzeniu, jeszcze w szpitalu, apelowałem o ujawnienie tych nagrań. Nie zaprzeczałem, że byłem pod wpływem alkoholu, ale nie mogłem się zgodzić na oskarżenia mówiące o agresji. Teraz każdy, oglądając to nagranie, może sobie wyrobić zdanie i odpowiedzieć na pytanie, jak było naprawdę. Do tego nie trzeba żadnego dodatkowego komentarza. Doskonale widać, kto jest pokrzywdzony.
Niektórzy mówili – nie wnikając nawet w szczegóły dotyczące oskarżeń o agresję albo przyznając, że padł Pan jej ofiarą ze strony policji – że taki alkoholowy wyskok to polityczna dyskwalifikacja?
Wiele osób oceniało mnie skrajnie negatywnie i oskarżało, robiąc ze mnie bandytę, nie czekając na dowody świadczące przeciwko mnie. Nie mam wątpliwości, że atak nie byłby tak zawzięty, gdyby nie to, że rzuciłem rękawicę PO, pozyskując wyborców, którzy chcą prostych i niskich podatków i są mocno rozczarowani Platformą. A którzy jednocześnie nigdy nie zagłosują na PiS jako na partię o bardzo wyraźnym socjalnym programie. Od razu przepraszałem za to zamieszanie. Przyznawałem, że nie powinno mnie tam być o tej porze. Ale nie mogłem zgodzić się na oskarżenia ze strony policji. Cieszę się, że po roku prawda wychodzi na jaw. A moja polityczna przyszłość, tak jak każdego polityka, leży w rękach wyborców.
Do wyborczej stawki kandydatów ubiegających się o prezydenturę Warszawy dołączył Pan na końcu. To niezdecydowanie, chłodna kalkulacja?
Wytłumaczenie jest znacznie prostsze. Nie byłem formalnie związany z Kongresem Nowej Prawicy. Nie miałem tam nawet pełni praw członkowskich. To musiało potrwać. Nie chciałem, żeby moi koledzy mieli wątpliwości, czy w politycznej działalności będę w pełni reprezentował KNP. Później największą liczbą głosów po Januszu Korwinie-Mikke zostałem wybrany do władz tej partii. Do tego zauważono moją pracę w Sejmie i władze partii doszły do wniosku, że moja kandydatura daje szansę na bardzo dobry wynik w Warszawie.
Kampanię prowadzi Pan pod hasłem „Gospodarna Warszawa”. Nie ma wątpliwości, że stolicą można zarządzać lepiej, taniej. Diagnoza jest prosta. Gorzej z propozycjami, jak to zrobić?
Nigdy nie zatrzymuję się na prostej krytyce. W swoim programie mam bardzo szczegółowo rozpisane, jak to zrobić. Przede wszystkim transport publiczny. Gwarantuję warszawiakom, że ceny biletów nie będą drożeć, bo za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz podrożały już wystarczająco. Do tego połączenia będę ściśle dopasowywane do potrzeb mieszkańców, którzy muszą mieć decydujący głos przy ustalaniu tych kwestii. Tylko w sektorze komunikacji publicznej można zaoszczędzić ok. 15 mln zł. A jeśli dodamy do tego przepłacone inwestycje, jak np. metro, to ta kwota znacznie wzrośnie. W ogóle inwestycje prowadziłbym znacznie bardziej efektywnie. Nagradzałbym firmy, które oddają prace przed terminem, i bezwzględnie karał spóźnialskich. Tutaj musi być konkurencja, a firmy w ubieganiu się o zamówienia publiczne powinny się ścigać nie tylko ceną, ale i jakością. To da się zrobić.
A dalej, oprócz zmian w systemie inwestowania i komunikacji?
Chciałbym uwolnić warszawiaków od podatków od nieruchomości mieszkalnych i skutecznie przeprowadzić proces uwłaszczania warszawiaków, żeby to nie urzędnicy komunalni zarządzali nieruchomościami, ale żeby to robili sami właściciele mieszkań. Jestem za tym, żeby wprowadzić 95-procentową bonifikatę przy przekształceniu wieczystego użytkowania w prawo własności. Warszawiacy powinni być na swoim, a użytkowanie wieczyste to relikt komunizmu, który nie chciał dopuścić do tego, by Polacy mieli własność. Oszczędności chciałbym znaleźć też, likwidując Straż Miejską. Jej rolę spokojnie może przejąć stołeczna policja.
Jak te oszczędności, o których Pan mówi, mają się do postulatu odbudowania Pałacu Saskiego, za czym też się Pan opowiada. Przecież to są niepotrzebne koszty. Propozycji, na co można przeznaczyć te pieniądze, nie brakuje: żłobki, przedszkola, kultura etc.
To nie są zbędne koszty. Do odbudowanego Pałacu Saskiego można przenieść siedzibę warszawskich urzędów, które obecnie rozsiane są w kilkunastu miejscach stolicy. Już sam wynajem miejsca dla nich to duże nakłady finansowe. Oprócz tego, mając te urzędy w jednym miejscu, łatwiej będzie zarządzać nimi. I oczywiście będzie to wygodniejsze dla mieszkańców.
Jakie trzy pierwsze procesy uruchomiłby Pan, albo jakie podjął decyzje, jako prezydent Warszawy?
Na początku na pewno raport otwarcia i audyt inwestycji miejskich, żeby z jednej strony nie wylewać dziecka z kąpielą, a z drugiej, poinformować mieszkańców, jakie są szanse i terminy ich zrealizowania. Wprowadziłbym budżet obywatelski. Wszystkie wydatki na sport i kulturę muszą być kierowane tam, gdzie chcą mieszkańcy, a nie urzędnicy. Trzeba byłoby tutaj zastrzec, że środki miejskie nie mogą być kierowane na projekty, które będą dzielić warszawiaków i obrażać np. osoby wierzące.
Mamy dwie sprawy. Jeszcze trzecia?
Zrealizowałbym też inwestycje infrastrukturalne, które trzeba wykonać, żeby odkorkować Warszawę. Myślę przede wszystkim o obwodnicy Śródmieścia i zbudowaniu czterech wiaduktów w Dolinie Służewieckiej, gdzie z racji tego, że wpada tam tranzyt krajowy, ponieważ nie ma obwodnicy południowej, korki są praktycznie przez cały dzień. Zresztą razem z moim zapleczem ekspertów, ze współpracownikami, cały program "Gospodarna Warszawa", rozpisaliśmy z taką myślą, żeby były to najważniejsze sprawy dla mieszkańców, możliwe do zrobienia w czasie jednej kadencji. Oprócz tych rzeczy, o których mówiłem, są jeszcze kwestie oświaty, zdrowia. To wszystko uwzględniliśmy.
Kluczowe z punktu widzenia niektórych dzielnic jest pytanie o żłobki i przedszkola?
To, że w niektórych miejscach ich brakuje, trudno kwestionować. Liczyłem, ile kosztuje utrzymanie jednego miejsca w żłobku komunalnym w Warszawie. To kwota ponad 3 tys. zł miesięcznie. Miasto przepłaca, a i tak nie nadąża z budowaniem placówek w takich dzielnicach, jak Białołęka i Bemowo. Gdyby te pieniądze na równych zasadach trafiły w formie bonu opiekuńczego do wszystkich placówek, niezależnie od tego, kto jest ich właścicielem, zwiększyłoby to dostęp do żłobków i przedszkoli. Oczywiście prywatne placówki musiałyby spełniać standardy wyznaczone przez miasto, aby otrzymać taką dopłatę.
Po prawej stronie w tych wyborach w Warszawie spora konkurencja. Na czym bazuje Pan w starciu z takimi kandydatami, jak Mariusz Dzierżawski i Jacek Sasin?
Szanuję i znam obu Panów. Tym, co mnie od nich różni w obliczu tej kampanii i tych wyborów, jest fakt, że jako jedyny z nich płacę podatki w Warszawie. Mariusz Dzierżawski robi to w Słomczynie, a Jacek Sasin w Ząbkach. Poza tym mam zaplecze merytoryczne, eksperckie, którego nie ma Mariusz Dzierżawski. To jest też siła w porównaniu z Jackiem Sasinem, za którym stoi wsparcie polityczne. Co za tym idzie, nie mam za sobą armii politycznych urzędników, którą po wygranej musiałbym zatrudnić w ratuszu. Jako Kongres Nowej Prawicy walczymy z takimi praktykami.