J. Sasin tłumaczy m.in., skąd chce wziąć pieniądze na bezpłatny transport publiczny.
Bałem się, że się spóźnię na ten wywiad. Na szczęście dla mnie, Pan miał ten sam problem. Czy prezydent Warszawy może coś zrobić z korkami?
Nie tylko może, ale i powinien. Eksperci wyliczają, ile kosztuje nas stanie w korkach. Przeciwdziałanie im ma ważne miejsce w moim programie. Podstawową sprawą jest zmniejszenie liczby samochodów na ulicach. Można będzie to zrobić, jeśli transport publiczny w stolicy będzie dla mieszkańców atrakcyjną alternatywą. Dotychczas, w ciągu ośmiu lat, ceny biletów podrożały aż o 70 proc. Zamiast zachęcać ludzi do przesiadania się do komunikacji miejskiej, mieliśmy odwrotną sytuację. Ludzie chętniej przesiadali się do samochodów. Oprócz zmian w komunikacji, tam gdzie można i jest potrzeba, należy budować nowe ulice, obwodnice.
Czy obietnica bezpłatnej komunikacji, o której Pan mówi, to nie populizm?
W żadnym wypadku. Nie obiecuję darmowej komunikacji na pstryknięcie palcem, od zaraz. Ale na podstawie konkretnych wyliczeń mówię, że w czwartym roku kadencji jest to jak najbardziej realne. Ruchy ku temu byłyby stopniowe. Już od przyszłego roku bilet miesięczny potaniałby o 28 proc. Potencjalnie są pieniądze w Warszawie, ale one do budżetu miasta nie wpływają. Mówię o tych mieszkańcach, którzy w stolicy pracują i żyją, ale nie płacą tutaj podatków. Nie robią tego, bo nie czują, że Warszawa jakoś ich do tego zachęciła, coś im zaoferowała.
Wrzucił Pan właśnie kamyczek do własnego ogródka.
Jestem trochę innym przypadkiem. W pierwszej kolejność oferta, o której mówię, jest skierowana do ludzi mieszkających w granicach administracyjnych Warszawy i niepłacących w niej podatków. A ja mieszkam w podwarszawskiej miejscowości. I z natury rzeczy tam odprowadzam swoje podatki. Ale zgadza się, że ta oferta jest również dla takich ludzi jak ja, którzy żyją niejako w pewnym rozdarciu. Adres mają tuż za miastem, ale żyją praktycznie w mieście. Żeby nie było wątpliwości jeszcze raz podkreślę to, co już deklarowałem: gdybym został prezydentem Warszawy, związałbym się ze stolicą, tutaj znalazłbym swoje lokum. Dzisiaj nie uważam, żeby podstawową kompetencją do zarządzania stolicą było to, czy ktoś mieszka po tej, czy po tamtej stronie tabliczki z napisem Warszawa.
To wróćmy do tego, co się liczy, czyli do programu i możliwości jego realizowania. Dlaczego uważa Pan, że jest najlepszym kandydatem dla Warszawy i jej mieszkańców?
Jak wspomniałem, żyję w tym mieście i pracuję od lat. Poznałem w tym czasie problemy i wyzwania stojące przed stolicą. Widziałem to, pracując w samorządzie, Kancelarii Prezydenta, a potem w Sejmie. Nie chcę, żeby zabrzmiało to w sposób banalny, ale kocham Warszawę z jej nowoczesnym potencjałem i historyczną duszą. Jestem w stanie zaproponować coś, co przyczyni się do jej rozwoju i poprawy życia mieszkańców.
Co konkretnie Pan proponuje?
Chciałbym przeprowadzić projekt uwłaszczenia warszawiaków. Dach na głową to jedna z podstawowych potrzeb człowieka, wynikających z jego godności i poczucia bezpieczeństwa. Mieszkania muszą stawać się własnością mieszkańców. Stawiam na te rozwiązania, które już były i sprawdziły się w Warszawie. Chodzi o 90-procentową bonifikatę na wykup mieszkań komunalnych, które zostały upaństwowione po wojnie. Ludzie mieszkają tam od pokoleń, ale formalnie nie mają własności, mimo że nie tylko mieszkają tam od lat, ale też inwestują w remont, dbają o utrzymanie. Takie sytuacje trzeba regulować na korzyść ludzi. Miasto musi zadbać o takie sprawy. Mówimy o ok. 100 tys. takich mieszkań.
Jak w praktyce można to wykonać?
Potrzebna jest odpowiednia uchwała Rady Miasta. Dzisiaj jest taka bonifikata, ale wynosi ona 50 proc. W praktyce dla bardzo wielu ludzi wykup jest niemożliwy. Drugi element tych uwłaszczeń to zamiana użytkowania wieczystego na własność. Tutaj proponuję 95-procentową bonifikatę. Dotyczy to szczególnie spółdzielni mieszkaniowych, ale nie tylko. Do tej pory trend był odwrotny i śrubowano te opłaty. Nie proponuję żadnego rozdawnictwa, bo jednocześnie wskazuję, skąd można brać na to pieniądze. I jeszcze raz powtórzę: kluczowe jest zachęcenie ludzi do płacenia podatków w Warszawie. W grę wchodzi kwota 1-2 mld zł.
Gdzie jeszcze można znaleźć pieniądze na te rozwiązania, które Pan proponuje?
Przede wszystkim z przepłaconych warszawskich inwestycji. Sztandarowym przykładem, opisywanym przez media są cztery wiaty przystankowe. Dwie postawiono na placu Bankowym i dwie po praskiej stronie mostu śląsko-dąbrowskiego. Te cztery wiaty przystankowe kosztowały 7,5 mln zł. To chyba jakiś rekord. Drugim przykładem jest miejski szalet koło Stadionu Narodowego - 4,5 mln zł. Podczas gdy kosztorys był na 1 mln zł. Tutaj naprawdę można mocno zaoszczędzić. Ratusz planuje kolejne duże inwestycje. Wystarczy dokładnie je rozważyć pod kątem ceny i jakości. Najprostsze oszczędzanie to nieprzepłacanie. Nie widzę dzisiaj w Warszawie takiego gospodarskiego spojrzenia. I to bym chciał zmienić.
Jakie widzi Pan jeszcze priorytety dla kolejnego prezydenta Warszawy?
Żelaznym samorządowym priorytetem w Warszawie są żłobki, przedszkola i kwestie opieki zdrowotnej, szczególnie dostępu do świadczeń medycznych osób starszych. Uważam, że samorząd powinien zapewnić każdemu dziecku miejsce w przedszkolu. W pierwszej kolejności chcemy dążyć do tego, żeby przedszkola, które są prowadzone przez samorząd, były całkowicie bezpłatne. Mam wrażenie, że administracja Hanny Gronkiewicz-Waltz nie zwracała na to należytej uwagi, skupiając się na wielkich inwestycjach. Tymczasem życie w mieście składa się czasami z małych rzeczy, które teoretycznie wydają się oczywiste, jak np. kanalizacja czy utwardzona droga. O tym wszystkim trzeba myśleć.
Powołuje się Pan na „dzieło Lecha Kaczyńskiego”. Jarosław Kaczyński, przedstawiając Pana jako kandydata PiS, mówił, że będzie Pan to dzieło kontynuował. Ładnie brzmi, ale co to znaczy?
Po pierwsze, stawianie w centrum władzy człowieka i jego potrzeb. To dzisiaj zostało trochę wyświechtane, bo co drugi samorządowiec powtarza, że chce być bliżej ludzi. Ale nie każdy, tak jak Lech Kaczyński, że potrafi się tym kierować, sprawując władzę samorządową. Stąd też tak dużą wagę przykładam do spraw społecznych, takich jak np. kwestie mieszkaniowe.
A po drugie?
Prezydentura Lecha Kaczyńskiego w Warszawie odznaczała się planowaniem rozwoju. Hanna Gronkiewicz-Waltz przedstawia się jako osoba, która dużo zrobiła. I trudno zaprzeczyć, że dużo się w ostatnich latach w stolicy wydarzyło. Zapomina się jednak o dwóch rzeczach. Obecna prezydent jak nikt wcześniej nie miał dostępu do takich środków pochodzących z UE. Ale nie ma w jej rządach długofalowego planowania. Zadowoliła się realizowaniem inwestycji zaplanowanych jeszcze przez Lecha Kaczyńskiego, takich jak np. Most Północny czy Centrum Nauki Kopernik. Potrzeba dzisiaj nowego spojrzenia na Warszawę, nowego planowania i nowego pomysłu na to, jak finansować te przyszłe inwestycje. To prawdziwe wyzwanie, które stoi przed kolejnym władzami Warszawy. Tutaj Hanna Gronkiewicz-Waltz nie ma żadnego pomysłu.
Dlaczego wraca Pan do samorządu? Po Kancelarii Prezydenta został Pan posłem. Partia chętnie wysyła Pana do mediów. To nie regres w politycznej karierze?
Znowu może powiem coś, co zabrzmi banalne, ale traktuję swoje bycie w polityce jako możliwość zrobienia czegoś dobrego dla ludzi. Naprawdę serio traktuję to, o czym mówię. A samorząd jest doskonałym miejscem do robienia rzeczy, które są potrzebne ludziom. Zrobiłem dużo, żeby dotrzeć do ludzi ze swoim programem. Te ostatnie ataki, wychodzącego od tego, że nie płacę podatków w Warszawie, odbieram jako sygnał, że dla obecnej prezydent jestem poważnym kontrkandydatem. Od warszawiaków zależy, czy pozwolą mi zrealizować to, o czym mówię.