Zabiera świat, którego doświadczył ze sobą. Mi było dane zajrzeć jeszcze przez powstańcze okno.
Jerzy Lisiecki ps. "2422" i "Jerzy II" siedział na ławeczce, na Cmentarzu Powązkowskim, przy grobie swej matki. Tam po raz pierwszy go spotkałam. Wyglądał niepozornie. Powstańczą biografię zdradzała biało-czerwona opaska. Nie wiadomo, kiedy otoczył go wianuszek słuchaczy. Ktoś zagadnął o historię, o codzienne powstańcze sprawy, ktoś inny przez łzy wyszeptał: "dziękuję”, młoda dziewczyna spontaniczne wręczyła powstańcowi różę. Miało się wrażenie, że jakby każdy chciał tam czegoś istotnego "dotknąć".
Do redakcji warszawskiego Gościa, Jerzy Lisiecki zadzwonił sami. Czuł, że z roku na rok sił coraz mniej i pamięć zawodzi. Mówił, że się spieszy. Miał wówczas 90 lat. Chciał po raz kolejny wszystko powiedzieć. Nie wszystko już pamiętał - najbardziej utkwiły te tragiczne wydarzenia, śmierć matki, brata. Ale nie do końca o to chodziło. Zależało mu, żeby zaszczepić w młodym pokoleniu patriotycznego ducha - miłość do Boga, drugiego człowieka, z których rodzi się miłość do ojczyzny. Im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej zaczynałam doświadczać tamtego świata - życzliwych relacji, szacunku do rodziców, troski o wspólne dobro, subtelności i wrażliwości na drugiego człowieka, powstańczych nastrojów, humoru i radości z każdego zwycięstwa nad okupantem.
Co roku 1 sierpnia na Powązki przyjeżdżają Polacy z różnych części kraju. Widok Powstańców otoczonych słuchaczami to nie rzadkość. Ludzie słuchają, słuchają i chłoną. Bardziej niż historię, treść starają się zapamiętać sercem. To ostatnie momenty, zanim powstańcy tamten świat zabiorą ze sobą.
Jerzy Lisiecki w wieku 91 lat spoczął 27 marca na Powązkach. Przed śmiercią udało mu się uchylić okno, z którego widać było Powstanie. Dziękuję.