To paradoks, że stołeczny sport nie zrodził się na równinach górnego miasta, na torach, kortach czy boiskach, ale nad Wisłą. A właściwie na Wiśle, do której Warszawa przez lata odwracała się tyłem.
Wiktor Gomulicki rozważał czy „trójcę ulic” – Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Aleje Ujazdowskie można nazwać „kością pacierzową” Warszawy. I przekonywał: „Stanie się ona nią w przyszłości, gdy Praga całkowicie wcieli się do głównego miasta, a Wisła płynąć będzie nie pod Warszawą, lecz przez Warszawę, jak Sekwana przez Paryż. W chwili obecnej Przedmieściu Krakowskiemu należy się miano: głównej arterii miasta.”
Było to w roku 1915, kiedy Praga od dawna formalnie była Warszawą. Żyła jednak życiem odrębnym. Mimo że przez rzekę biegły trzy mosty, wyczuwano, że miasto kończy się tam, gdzie wiślany brzeg. Po drugiej stronie Praga – odległy ląd.
Dawniej mieszkańcy Powiśla mawiali: „woda żywi, woda grozi”. Rzeka dawała ryby, ale rzeka też pochłaniała dobytek, kiedy rozlewała się w czasie wiosennych i letnich powodzi. Właściwe miasto zorganizowało się na skarpie. Na górze. Bezpiecznie. Przez lata żyło odwrócone od rzeki.
Relacja Warszawy z Wisłą jest ciągiem przerywanych namiętności. Po okresach zażyłości, nastawał rozbrat by znów przystąpić do harmonijnego współżycia. Jest zatem paradoksem, że warszawski sport nie zrodził się na równinach górnego miasta, na torach, krotach czy boiskach, ale właśnie nad Wisłą. W 1878 r. zawiązało się, a cztery lata później formalnie zarejestrowało Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie. Było pierwszym legalnie działającym polskim towarzystwem sportowym na terenie zaboru rosyjskiego. Nie był to klub sportowy w dzisiejszym znaczeniu. WTW prowadziło działalność sportową, ale także społeczno-patriotyczną, edukacyjną, kulturową. Choć aktywność fizyczna, o ile nie miała związku z jeździectwem czy strzelaniem, była dawniej rozrywką pospólstwa, pierwsze towarzystwa miały charakter elitarny. Wkrótce też panie chwyciły za wiosła i zarejestrowały Warszawski Klub Wioślarek. Do wybuchu I wojny światowej w Warszawie działały tylko te dwa towarzystwa sportowe.
Wioślarze już w 1882 r. zorganizowali regaty, wzbudzając duże zainteresowanie. Łodzie cumowano początkowo przy barkach w okolicach mostu Kierbedzia. Warszawa przypomniała sobie o Wiśle, a Towarzystwo zdobywało coraz większą popularność i przy okazji fundusze. W roku 1897 r. uroczyście otwarto siedzibę WTW – neogotycką kamienicę przy ul. Foksal. Na fasadzie pojawił się herb wioślarzy, Hipolit Marczewski wyrzeźbił alegoryczne przedstawienie Wisły. Koronowana panna nadal zdobi elewację gmachu. W roku 1900 Towarzystwo miało do dyspozycji ok 60 łodzi i wciąż się rozwijało.
Po pierwszej wojnie zainteresowanie wioślarstwem nie malało. W 1924 r. powstał Yacht Club. Pięć lat później na warszawskim wybrzeżu stanęła murowana przystań. Sława warszawskich wioślarzy dotarła aż za ocean. Na igrzyskach w Los Angeles (1932 r.) warszawiacy wypadli świetnie i zdobyli medale.
Na Wiśle znów było gęsto od łodzi. Wprowadzono przepisy regulujące ruch na rzece. Pływanie stało się modne. „Ach jak przyjemnie kołysać się wśród fal” – śpiewała na dużym ekranie Hellena Grossówna („Zapomniana melodia”, 1938 r.). Hasło, które WTW zapożyczyło z Galicji, „W zdrowym ciele zdrowy duch”, realizowało się w pełni. Adolf Dymsza, filmowy „sportowiec mimo woli” pląsał: „mój dziadek miał sto dwadzieścia lat, a uprawiał sport. Boisko i góry i kort. Na cześć młodości wszyscy razem, hip hip hurra!”.