Przez stulecia Warszawa rozwijała się na linii północ-południe – równolegle do Wisły. Dolnemu miastu należało się raczej miano peryferii. A przecież w najsławniejszych metropoliach rzeka odgrywa rolę kluczową, jest kręgosłupem i przestrzenią zdarzeń. W Warszawie była ona i jej wybrzeża przede wszystkim miejscem ciężkiej pracy i znojnego życia, a nie uciech i rekreacji.
W okresie międzywojnia Powiśle zrzucało powoli łachman biedoty. Przez stulecia Warszawa rozwijała się na linii północ-południe – równolegle do Wisły. Dolnemu miastu należało się raczej miano peryferii. A przecież w najsławniejszych metropoliach rzeka odgrywa rolę kluczową, jest kręgosłupem i przestrzenią zdarzeń. W Warszawie była ona i jej wybrzeża przede wszystkim miejscem ciężkiej pracy i znojnego życia a nie uciech i rekreacji.
Tu do wybuchu II wojny po podwórkach trwał wiek XIX. Tu najwyraźniej ujawniały się społeczne kontrasty. Nowoczesne modernistyczne kamienice dla zamożnej inteligencji stawiano frontem do Wisły, nowo urządzonych bulwarów i plecami do biedy. Jerzy Kasprzycki wspominał: „Im dalej na południe, tym mniejsze były domki przy Solcu, a sklepiki – uboższe. Patrząc z balkonu domu nr 30 na te kramiki, moja matka głośno się dziwiła: Z czego oni żyją? Więcej bachorów mają niż towarów!”.
A byli to Brombergowie, Rozenweinowie, Szereszowscy i inni rozsiani po lichych chałupkach pamiętających czasy Prusa i Gierymskiego. Parterowe i piętrowe domki, w znacznej mierze drewniane, lekko podmurowywane, zabłocone podwórka pełne gratów, resztek wozów, sprzętów z lamusa.