Przez stulecia Warszawa rozwijała się na linii północ-południe – równolegle do Wisły. Dolnemu miastu należało się raczej miano peryferii. A przecież w najsławniejszych metropoliach rzeka odgrywa rolę kluczową, jest kręgosłupem i przestrzenią zdarzeń. W Warszawie była ona i jej wybrzeża przede wszystkim miejscem ciężkiej pracy i znojnego życia, a nie uciech i rekreacji.
Na domach Solca widać było smugi, czasem podchodzące powyżej okien parterowych – to pamiątki po wylewach Wisły. „Woda żywi, woda grozi” – mawiali mieszkańcy okolicy. A Wisłę znali dobrze. Byli potomkami dawnych flisaków. Życie nad rzeką determinowało ich profesje i codzienne zajęcia.
W dwudziestoleciu międzywojennym te domki o bardziej wiejskiej, niż miejskiej fizjonomii powoli znikały. Ustępowały kamienicom czynszowym i wielkim inwestycjom – jak na przykład wiaduktom Mostu Średnicowego.
Zwrotem miasta w stronę rzeki miało być budowanie na Powiślu obiektów instytucji publicznych, już nie tylko przemysłowych. Następowało to jeszcze przed pierwszą wojną – przy Wybrzeżu Kościuszkowskim zameldowała się późniejsza Akademia Sztuk Pięknych, przy Karowej Zakład Położniczo-Ginekologiczny im. Ks. Anny Mazowieckiej. To nie był jednak jeszcze zwrot. W latach dwudziestych i trzydziestych okolice ul. Czerwonego Krzyża zabudowywano już prawdziwie wielkomiejskimi domami. Część z nich dotrwała do dziś.
Za kadencji Stefana Starzyńskiego podjęto wreszcie wyzwanie urządzenia nadbrzeża. Jeszcze w 1935 r. „Gazeta Polska” pisała: „Wielowiekowe zaniedbanie brzegów Wisły wymaga dokonania wielkiej pracy w celu ich uporządkowania. Wówczas miasto zyska nową, wspaniale wyposażoną pod względem warunków zdrowotnych i wartości pejzażowych dzielnicę, tereny sportowe i kąpieliskowe (…) Hasło <<frontem do Wisły>> wysuwane jest obecnie zarówno przez Zarząd Miejski, jak przez czynnik społeczny reprezentowany w dzielnicowych stowarzyszeniach Przyjaciół Wielkiej Warszawy”.
Nowoczesny projekt Wybrzeża Kościuszkowskiego udało się zrealizować jeszcze przed wybuchem wojny. Podobało się ono Niemcom, którzy w czasie okupacji emitowali pocztówki z jego widokiem.
Wybuch wojny i jej kataklizm wstrzymały proces stopniowego cywilizowania tej części miasta. To radykalne zerwanie zabiło ducha miejsca. Wcześniej, mimo dynamicznych przemian, istniała fizyczna i emocjonalna łączność z przeszłością – modlącymi się nad rzeką Żydami z obrazu Gierymskiego („Święto trąbek”), dawnymi flisakami. Dziś tej nici porozumienia nie ma. To co pozostało to jedynie poszlaki wśród nowobogackich gett.