Cele braci i sióstr urządzone są skromnie: łóżko, stół, krzesło. Przez małe okienka wpada nieco światła. Klasztor Wspólnot Jerozolimskich stoi kilka metrów od ruchliwej Trasy Łazienkowskiej i kilkanaście od stadionu Legii. Właśnie obchodzi 5-lecie. Z tej okazji zaprasza na wieczór "W świetle Taboru".
Ci którzy dzwonią do klasztoru, prosząc o kilka dni rekolekcji, wyjeżdżają stąd pod wielkim wrażeniem ciszy. Nawet przy posiłkach bracia milczą.
W kuchni krząta się brat Ireneusz Maria. Do niedawna pracował w schronisku dla bezdomnych, od półtora roku w podziemiach kościoła, obok szkoły ikon s. Mateuszy, ma mały warsztat. Na stole gitara, trochę pism mistyków, farba i pędzle. Maluje krzyże, które potem trafiają do sklepu monastycznego.
Jacek Skalski pracuje w sklepie monastycznym Tomasz Gołąb /Foto Gość - Oprócz nich, można u nas kupić trochę literatury duchowej, kopie ikon, ale też proste skórzane sandały i paski, jakie noszą bracia, stołeczki do modlitwy, wyrabiane tu świece czy... przetwory - mówi Jacek Skalski, pakując kolejne zamówienie, złożone przez internet na stronie: sklepmonastyczny.pl.
Żyją skromnie. Bracia mieszkający nad kościołem i siostry zajmujące budynek po dawnej szkole podejmują wprawdzie pracę na pół etatu poza klasztorem, ale to z trudem wystarcza na utrzymanie. Właśnie trzeba spłacić 30 tys. zł za odlanie dzwonów, które otrzymały imiona: Miłość, Wiara i Nadzieja.
W długich klasztornych korytarzach unosi się jeszcze intensywny zapach wielkanocnego paschału. Do kościoła Wspólnot Jerozolimskich przyciągają szczególna atmosfera, niezwykły śpiew i ascetyczny wystrój świątyni. Proste taborety, ceglane ściany, skromne tabernakulum. Nic nie rozprasza uwagi. Na remont i osuszenie ścian czeka jeszcze dolny kościół. Olbrzymia przestrzeń będzie mogła służyć koncertom, sympozjom i spotkaniom dużych grup.
- Jesteśmy powołani, by pomagać w odnalezieniu Boga w pustyni miasta. Taką drogę rozeznał dla nas założyciel, zmarły dwa lata temu Jean-Pierre Delfieux, który spędził jakiś czas na prawdziwej, kamiennej pustyni. Jako duszpasterz na Sorbonie, chciał się dowiedzieć, czy można żyć samym Bogiem: bez zgiełku, hałasu, pragnień. Wtedy zrozumiał, że dziś pustynią są wielkie metropolie. Że można być samotnym w wielkim tłumie. A przecież tam, gdzie są ludzie, tam też obecne jest oblicze Boga - mówi o. Benedykt, z pochodzenia Czech, który od 5 lat jest także przełożonym polskiej wspólnoty.