Pozornie 1 i 3 maja są ze sobą nie do pogodzenia. Wyrastają z innych tradycji, budzą inne emocje. Da się jednak wskazać płaszczyznę, poza tą kalendarzową, która oba święta łączy.
Początek maja to świąteczna sztafeta. Przy korzystnym układzie w kalendarzu fajrant może się jeszcze wydłużyć. W tym roku to jednak tylko trzy dni. Na piątek (1 maja) biskupi udzielili wiernym dyspensy, więc można celebrować bez umartwień i postu. 1 maja przypada Święto Pracy (a w Kościele katolickim dzień św. Józefa Rzemieślnika). 2 maja tzw. „święto flagi”, a właściwie Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej – w tym roku obchodzone po raz 11. W niedzielę Narodowe Święto Trzeciego Maja.
Można odnieść wrażenie, że cała ta triada od lat najczęściej funkcjonuje pod wspólnym sztandarem „weekendu majowego”.
Pozornie 1 i 3 maja są ze sobą nie do pogodzenia. Wyrastają z innych tradycji, budzą inne emocje. Da się jednak wskazać płaszczyznę, poza tą kalendarzową, która oba święta łączy. Być może to dość karkołomna komparatystyka, ale w przypadku Warszawy sprawdza się.
Ruch robotniczy, który doprowadził do zorganizowania na świecie i następnie w Polsce – w Warszawie obchodów pierwszomajowych był ruchem ściśle miejskim. Pracownicy fabryk w atmosferze strajków i rebelii wysuwali swoje żądania. W czasie obrad Sejmu Wielkiego mieszczanie, którzy nie byli szlachtą – nie posiadali zatem praw publicznych – także podnieśli głos i wystąpili z pewnymi postulatami. Posługiwali się, oczywiście, innymi środkami wyrazu niż robotnicy XIX wieku. Reprezentowani byli zresztą przez wybitnych obywateli Warszawy, mieli poparcie wielu wpływowych figur i z pewnością nie chcieli robić rewolucji.
W czasach stanisławowskich (i wcześniej) obywatelstwo miejskie miało liczne przywileje – m.in. zasiadania we władzach miejskich, członkostwa w bractwach kupieckich, prowadzenia działalności gospodarczej. Pod koniec XVIII wieku mieszczaństwo zaczęło domagać się jednak pełni praw publicznych (które przysługiwały szlachcie). W tej inicjatywie prym wiodło mieszczaństwo Warszawy i jej władze. Tu należy wymienić m.in. pisarza magistratu Michała Swinarskiego, który sformułował program mieszczański, wskazując na znaczenie gospodarcze Warszawy dla kraju. Aktywni byli także m.in. Franciszek Barss, Antoni Mędrzecki czy prezydent miasta Jan Dekert. Wśród posłów popierających inicjatywę najbardziej znanym był Hugo Kołłątaj – uwielbiany przez „ulicę”, skandującą: „Wiwat maj, 3 maj, wiwat Hugo Kołłątaj”.
W kwietniu 1791 r. Sejm Czteroletni uchwalił tzw. „Prawo o miastach”, które częściowo uwzględniało postulaty mieszczan, nie zrównało ich jednak całkowicie w prawach ze szlachtą. Było za to pewnym otwarciem.
W świetle ustawy miasta miały wysyłać na sejmy 21 plenipotentów z głosem doradczym. Co roku 30 najbardziej zasłużonych mieszczan miało otrzymywać tytuł szlachecki.
Tzw. „Prawo o miastach”, a właściwie ustawa: „Miasta nasze królewskie w państwach Rzeczypospolitej” zostało włączone do Ustawy Rządowej z dnia 3 maja 1791 r. jako jej III Artykuł. Miało istotny wpływ na zmiany przestrzenne Warszawy, która w konsekwencji została poszerzona o dotychczasowe jurydyki, czyli prywatne miasteczka. Te powstawały od 1559 r., a po wejściu w życie „prawa o miastach” de facto przestały istnieć.
Do tej pory jurydyki posiadały znaczną autonomię, miały własne sądownictwo, biły monety, miały herby itd. W sąsiedztwie Starej i Nowej Warszawy funkcjonowało w sumie w różnych latach 26 takich jurydyk. Dziś pamiątkami po tych osobliwych ośrodkach są nazwy własne, na przykład osiedla – Mariensztat, Skaryszew, Praga czy nazwy ulic – np. Graniczna (granica pomiędzy jurydykami Grzybów i Wielopole), Tamka, Ordynacka, Nowogrodzka, Leszno. Ślady istnienia prywatnych miasteczek mamy także w układzie przestrzennym Warszawy – przykładowo plac Grzybowski to teren dawnego rynku Grzybowa, a plac Dąbrowskiego to relikt Bielina. Obecnie wszystkie dawne jurydyki znajdują się w granicach miasta stołecznego.