Kryzys czterdziestolatków – temat wypalonej miłości podnosi Teatr Polonia.
Tytuł ostatniej premiery w Teatrze Polonia "Happy Now?” chyba nie przypadkiem zaopatrzony jest znakiem zapytania. Temat spektaklu autorstwa Lucindy Coxon to kryzys w relacjach współczesnych czterdziestolatków. Sztuka napisana w 2008 roku odniosła ogromny sukces w Londynie. Podobnie była odbierana na wielu scenach.
Wydaje się, że obydwie pary, które oglądamy na scenie zatraciły kompletnie zdolność komunikacji. Każde z nich żyje swoimi własnymi sprawami, wątpliwym spoiwem są nawet pozbawione uwagi dzieci. Kitty (Maria Seweryn), odnosząca sukcesy jako pracownik naukowy, wydaje się kobietą mądrą i spełnioną, chociaż nie do końca rozumie decyzję męża, który odszedł z korporacji, by realizować się na własny rachunek. Jej mąż, Bartłomiej Topa, pełen kompleksów, zdominowany przez żonę, którą kocha, nie potrafi z nią rozmawiać.
Drugie małżeństwo, zniszczone przez uzależnienie męża od alkoholu, nie ma, jak się wydaje, najmniejszej szansy na porozumienie. Jak więc możemy doszukiwać się optymizmu w owym znaku zapytania? Czy w istocie, póki nie wygasły do końca uczucia, można zacząć wszystko od nowa? Pod warunkiem jednak, że nie wygasły. Sądząc z relacji zajętych swoją karierą małżonków, zostały schowane bardzo głęboko. Nasi bohaterowie nie korzystają z pomocy terapeutów, a może jakaś skuteczna terapia stanowiłaby receptę na "happy now”.
Przerysowana rola Bartosza Opani, Milesa, męża Bei (Katarzyna Kwiatkowska) może być swoistą prowokacją, rodzajem próby, by potrząsnąć obojętną partnerką. Spotkania z przyjaciółmi, rozmowy o niczym to w istocie działania zastępcze, które niczego nie zmienią. Czy poddanie się kuracji odwykowej Milesa może stanowić nadzieję na odbudowanie rodziny?
Polska dramaturgia podejmuje od czasu do czasu podobny temat, koncentrując się na samotności singielek, na ambicjach zawodowych, które wypierają potrzebę dobrych, trwałych związków. Sztuka "Happy Now?” nie jest może zbyt głęboka, ale prowadzi do przydatnych wniosków. W co tak naprawdę gramy i po co, dlaczego manipulujemy sami sobą, a oskarżamy cały świat. Rola Marii Seweryn jako Kitty stanowi najbardziej przejrzystą próbę autorefleksji: kim jestem? Dokąd zmierzam?
Inscenizacja, jak zawsze u Sajnuka funkcjonalna, pozbawiona formalnych zawiłości, trzyma tempo spektaklu, podobnie jak oprawa muzyczna. Sam reżyser tym razem obsadził siebie w przewrotnej roli. Publiczność wydaje się dobrze bawić, chociaż nie wykluczam, że w tym lustrze dostrzega niekiedy siebie. I o to chodzi.