Pewnego razu w więziennej celi coś dziwnego się wydarzyło. - Miałeś rację, Jezus tu z nimi jest - krzyczał Jacek.
Niewysoka, w niebieskim habicie i zawsze pogodna. S. Anna Murawska ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo przekracza bramę Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej codziennie od 9 lat. W sumie "w branży” działa już lat 17. I jest prawdopodobnie jedyną siostrą zakonną zatrudnioną w areszcie.
Charakterystyczne "Szczęść Boże” - to znak, że pojawiła się na oddziale. Przy sobie zawsze ma cudowne medaliki, obrazki z Jezusem miłosiernym, różaniec. I dobre słowo. - Ewangelizacja to moja pasja. Chcę nieść nadzieję, tam gdzie jej brakuje, w pracy z osadzonymi odkrywam swoje powołanie. To także jeden z charyzmatów naszego zgromadzenia. Już nasz założyciel w XVII w. posyłał siostry z Ewangelią do galerników - wyjaśnia.
W rozmowie z osadzonymi nie narzuca się, ale stara się zaprzyjaźnić, poznać człowieka. - Jeśli nadarza się okazja, pytam skąd ktoś przyjechał i ile zostało mu do odsiadki. W naturalny sposób nawiązuje się relacja. To często wstęp do tych najtrudniejszych, najbardziej bolesnych spraw - wyjaśnia.
Bilans na dzień - nawet kilkanaście indywidualnych rozmów, na tydzień - 50. Szarytka co tydzień prowadzi dla więźniów katechezy i przygotowuje do sakramentów. - Dla wielu osób pobyt w areszcie to okazja, by uporządkować życie duchowe - mówi s. Anna.
Rafał od dzieciństwa "był zły”. Kradł i tak mu zostało. Tego dnia myślał o samobójstwie. - Była całkowita lipa. Bałem się wrócić do Boga. On wielokrotnie mi pomógł, a ja Go kolejny raz zawiodłem - mówi, gdy pod celą usłyszał tajemniczy, kobiecy głos, który pozdrawiał Boga. W Rafale pojawiła się nadzieja. Na rozmowę z s. Anną zdecydował się dopiero po półtora roku. Bał się "prania mózgu”, "przeciągania na swoją stronę” ciastkiem i herbatą, a najbardziej… spowiedzi.
- Miałem złe wspomnienia z księżmi, poza tym myślałem, że jak o wszystkim opowiem, następnego dnia przyjdzie po mnie CBŚ. Siostra do niczego mnie nie przekonywała. Zawsze dawała wybór i to mnie przekonało - wspomina. Z własnej nieprzymuszonej woli w więziennym konfesjonale zrzucił 46 lat brudu. Zaczął od nowa.