Członkowie Wspólnoty św. Charbela z Wilanowa żartobliwie mówią, że do cudów już się przyzwyczaili. Wielu łask, bądź co bądź, byli naocznymi świadkami.
Świeczka, różaniec i wizerunek świętego z Libanu. Modlitewna Wspólnota św. Charbela, działająca przy parafii Opatrzności Bożej na Wilanowie, spotyka się w każdy czwartek. Nie ma czasu na zbędne pogaduchy, do omodlenia jest wiele trudnych spraw…
- Często trafiają do nas osoby na tzw. zakręcie życiowym - dotknięte nieuleczalną chorobą, osamotnione, opuszczone, z problemami rodzinnymi, pozbawione nadziei. Tu doświadczają duchowej przemiany, wsparcia, odzyskują wewnętrzny pokój, radość, a także doświadczają wielu fizycznych uzdrowień i pomocy za wstawiennictwem św. Charbela - mówi Anna Kucharska, która ponad dwa lata temu zainicjowała wspólnotę.
Członkowie grupy odpowiedzi na trudne, życiowe pytania szukają także w słowie Bożym, powierzają się Maryi, rozważają "Dzienniczek" s. Faustyny, raz w miesiącu wspólnie adorują Jezusa w Najświętszym Sakramencie, a dwa razy do roku wyjeżdżają na rekolekcje w ciszy. Nad całością działań pieczę sprawuje wikary z parafii Opatrzności Bożej, ks. Krystian Strycharski.
Liczby interwencji z nieba trudno im się doliczyć. Każdy z 20 członków wspólnoty o Bożym Miłosierdziu, którego doświadczył za przyczyną świętego, może długo opowiadać. Marię lekarze otworzyli i zaszyli z powrotem. Rak zaatakował wszystkie wewnętrzne narządy. Nie było czego operować. Wspólnota rozpoczęła modlitewną sztafetę za przyczyną św. Charbela. I posługę miłosierdzia: na zmianę dowozili do szpitala obiad i robili zakupy. Rak się cofnął, w niektórych miejscach częściowo zatrzymał. Maria rozpoczęła chemioterapię, wróciły siły, chęć do życia. Stała "nad grobem”, teraz sama dojeżdża samochodem na spotkania wspólnoty.
Oldze ze względu na "trudne sprawy rodzinne” wstawiennictwo św. Charbela polecił spowiednik. Kiedy jej maż dowiedział się, że "lekarze już nic nie mogą zrobić”, zabrał dziecko i odszedł. Została ona i rak. - To niewiarygodne, że w obliczu tak trudnych doświadczeń ani razu nie przyjmowałam antydepresantów. Mimo opuszczenia i choroby jestem szczęśliwym człowiekiem, a rodzinne wsparcie daje mi wspólnota - mówi.
To nie jedyny przypadek, kiedy święty zakonnik "zdejmuje z barków” ciężar opuszczenia, troski o byt, rozwój choroby, upraszając w zamian pokój i zaufanie Bogu. Często do członków wspólnoty „przychodzi” także w snach - pociesza, ogarnia miłością, uzdrawia. Najbardziej znane jest świadectwo Nouhad Al-Chami, Libanki, matki dwanaściorga dzieci, którą właśnie we śnie zoperował św. Charbel. Po przebudzeniu na szyi zostały pooperacyjne szwy. - Zoperowałem cię, aby ludzie się nawracali, widząc, że zostałaś cudownie uzdrowiona. Wielu oddaliło się od Boga, przestali się modlić, przystępować do sakramentów i żyją tak, jakby Bóg nie istniał - miał powiedzieć do niej św. Charbel.
Pragnieniem założycielki wspólnoty na Wilanowie jest, by podobne grupy powstawały także w innych dzielnicach Warszawy. - To święty na trudne czasy, asceta, całkowicie oddany Bogu, posłuszny przełożonym. To dlatego Bóg może się nim posługiwać - uważa.
Św. Charbel Makhluof zmarł w Wigilię 1898 r. Ostatnie 23 lata przeżył w skrajnej ascezie w pustelni w libańskiej wiosce Annaya. Dziennie spał trzy godziny na dywanie z koziej skóry z drewnianą deską pod głową zamiast poduszki. Modlił się i nieustannie pracował. Jadł raz dziennie lichą zupę z jarzyn. Nie tknął ani jednego winogrona z winnicy, na której pracował. Twarz miał zasłoniętą kapturem. Istnieją liczne świadectwa o uzdrowieniach przypisywane działalności świętego jeszcze za życia, jednak o wiele liczniejsze dotyczą okresu po jego śmierci. Przez 40 dni jego ciało emanowało olśniewającym światłem, przez 67 lat, aż do czasu wyniesienia go na ołtarze, nie ulegało rozkładowi, wydzielając cudowną substancję. Do jego grobu pielgrzymują dziesiątki tysięcy pielgrzymów z całego świata.