Dopalacze. Dlaczego tak wiele osób po nie sięga? To pytanie towarzyszy mi od początków zmagań naszych służb z Mocarzem. Z odpowiedzią przychodzi niezawodny kard. J. Ratzinger/ Benedykt XVI.
Od kilku tygodni, gdy tylko przeczytałem o tym zdarzeniu w trzecim tomie książki "Theologia Benedicta", pasjonującym przewodniku po myśli i nauczaniu niemieckiego papieża, często powtarzam tę opowieść. W oryginalnej wersji dotyczy ona plagi narkotyków. Ale równie dobrze można ją przytoczyć w dyskusji o zbierających śmiertelne żniwo dopalaczach.
Ks. prof. Jerzy Szymik, autor "Theologia Benedicta", trafił na relację papieża z dyskusji, którą prowadził razem z kilkoma przyjaciółmi w domu Ernsta Blocha, niemieckiego filozofa marksistowskiego i ateisty. Przypadkowo zeszła ona na temat narkotyków, które stawały się wówczas coraz bardziej powszechne. Zastanawiano się, dlaczego fala narkomanii rozlała się po Europie dopiero w drugiej połowie XX wieku. I dlaczego np. w średniowieczu w ogóle nie istniała. Kilkoro dyskutantów zgadzało się co do tego, że uprawy konopi czy koki były daleko, mafia nie była tak rozwinięta, nie było szlaków przerzutowych etc.
Późniejszy papież postawił wówczas tezę, że widocznie w średniowieczu nie istniała tak wielka duchowa pustka, na którą współcześnie próbuje się odpowiadać takimi używkami jak narkotyki czy dopalacze. J. Ratzinger wskazywał, że w średniowieczu tęsknoty ludzkiej duszy znajdowała taką odpowiedź, która używki czyniła zbędnymi. Jego kierunek argumentacji spotkał się ze wzburzeniem innych. Dla materialistów dialektycznych było to nie do pomyślenia.
Mocno brzmi mi w głowie ta opowieść, szczególnie w zestawieniu z głosami, których nie brakuje także wśród katolików. W skrócie można je przedstawić jako konstatację: jak trzeba być głupim, żeby sięgać po dopalacze. Głupim? Niekoniecznie. Raczej samotnym, zagubionym, bezradnym...