Znieczulica i obojętność wobec niesłusznie oskarżonych trzyma widzów spektaklu "Nic się nie stało" w napięciu.
Jedną z refleksji, która rodzi się po obejrzeniu w Teatrze Ateneum sztuki Wacława Holewińskiego "Nic się nie stało” jest pytanie: Dlaczego teatr tak rzadko sięga do tematyki sądownictwa? Nie poddaje analizie palącego dziś problemu - na ile zagrożeniem w dzisiejszych czasach jest aparat sprawiedliwości. Kto raz wpadnie w jego tryby skazany jest na bezsilną walkę zakończona najczęściej przegraną.
Urodzony w roku 1956 prawnik i niedoszły prokurator, Wacław Holewiński, korzystając ze swoich zawodowych doświadczeń napisał osiem utworów prozatorskich i pięć dramatów. Film według jego scenariusza nakręcony w roku 2010 z niewiadomych powodów dotąd nie doczekał się emisji. Zakrawa więc na cud, że swoim tekstem przebił się na teatralną scenę, która to realizacja stała się wydarzeniem artystycznym. Nie epatuje seksem i skandalami, a wbrew pozorom pokazuje naszą codzienność.
Reporterzy telewizyjni biją na alarm. Głośnym echem odbiła się sprawa zamordowania Krzysztofa Olewnika, niewyjaśnionych samobójstw w celi więziennej i dziwnej indolencji prokuratury w ujawnieniu winnych. Równie poruszające są sprawy mniejszego kalibru, dramaty rodzinne, pomówienia i pomyłki sądowe. Niezmiennym powodzeniem cieszy się emitowany od 31 lat cykl programów Elżbiety Jaworowicz "Sprawa dla reportera” zwłaszcza, że autorka staje po stronie skrzywdzonych i często doprowadza zagmatwane sprawy do szczęśliwego końca.
Wyczucie wagi podobnych spraw wykazali Amerykanie, ściślej realizatorzy filmów, które stały się szybko klasykami. Wystarczy wspomnieć słynny film nakręcony w roku 1967 "Dwunastu gniewnych ludzi”. Wielki amerykański dramat sądowy ze znakomitą obsadą .To arcydzieło w reżyserii Sidneya Lumeta podejmuje problem zawodności systemu sądu przysięgłych. Dziwne, że w korzystaniu z najlepszych wzorów, teatr wykazuje zadziwiającą opieszałość. Brawo więc dla teatru Ateneum, za wystawienie tej z pozoru mało efektownej sztuki - w obsadzie jest zaledwie troje aktorów - ale w ich powściągliwej grze wydobywają się wszystkie niuanse oglądanego dramatu.
Oskarżony bez żadnych dowodów o molestowanie córeczki mąż - Mateusz Banasiuk, nie wierząca w winę męża bezradna żona - Emilia Komarnicka i pani prokurator - Olga Sarzyńska, która czuje, że w tym oskarżeniu wszystko jest naciągane, ale skupiona jest przede wszystkim na swoim nieudanym życiu osobistym. A gdzie w tym wszystkim dziecko, które straciło poczucie bezpieczeństwa, któremu zawalił się bezpieczny świat i nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska równowagę? Dobrze, że teatr postawił na młodych aktorów, wcielających się w naiwnych, ale już dojrzewających do koszmarnych wniosków bohaterów.
Czy można mówić o happy endzie? Nie wiemy przecież jakie piętno odciśnie przeżywany dramaty na ich osobowości. Prowadzi ich młoda, ale już odnotowująca sukcesy reżyserka Barbara Wiśniewska. To ona znalazła ciekawą formę polifoniczną dla swego tercetu: zamiast dialogu zwracają się wprost do publiczności, a może w ten sposób każde z nich prowadzi intymny dialog z samym sobą? Niezwykła jest też dekoracja odbiegająca od wszystkich widywanych rozwiązań, choć równie prosta jak cały spektakl, ale to już trzeba zobaczyć, zwłaszcza, że teatry powoli wznawiają działalność po urlopach.
A jaki wniosek na koniec? Że równie często jak lekarze, prawnicy powinni sobie bez końca powtarzać: Primum non nocere.