W Teatrze Kamienica Dorota Kamińska, Martyna Kliszewska i Julia Rosnowska nie poddają swoich stanów głębszej refleksji. Ich gra jest nadmiernie agresywna.
Spytał mnie kiedyś znajomy, czym różni się twórczość Mozarta od twórczości innych utalentowanych kompozytorów. Otóż jego zdaniem, każdemu z tych twórców zdarza się napisać genialne dzieło oprócz reszty zupełnie pospolitych, natomiast Mozart tworzył tylko dzieła genialne. To prawda.
Szybko przeanalizowałam dorobek Esther Vilar. Niewątpliwie wartościowym tekstem jest "Papieżyca”, czy "Królowa i Szekspir”, w której to sztuce wielką kreację stworzyły Maja Komorowska. Reszta sztuk to teksty na ogół przeciętne. Mimo to teatry chętnie po nie sięgają, bo są atrakcyjne i pokazują tak zwane "samo życie”. Podobnie jest z "Zazdrością”, graną aktualnie w teatrze Kamienica.
Już w 2000 r. "Zazdrość” wystawił Teatr Nowy, a publiczność zachwycała się rolami Grażyny Barszczewskiej i Katarzyny Figury. Krystyna Janda do swego spektaklu telewizyjnego "Zazdrość na trzy faxy” wprowadziła rolę mężczyzny, którą zagrał Jan Englert. Wielkim walorem widowiska była praca operatora Edwarda Kłosińskiego, za którą otrzymał nagrodę. Bo w tego typu produkcjach liczy się realizacja i pomysł. Zdaniem Jandy, tylko wtedy można się zajmować zazdrością, jeśli jest ona równie silna jak miłość. Uczucia te są równoważne, gdy są prawdziwe.
Niemiecki filozof Friedrich Schleiemacher mówi: "Zazdrość jest pasją, która żarliwie szuka powodów do cierpienia”. Bo cierpienie, jak myślę - jest uczuciem, które buduje człowieka. Ale można oczywiście przedstawić ten stan ducha w sposób banalny. Więcej, zrobić z tego groteskę, która nie bawi, ale też nie porusza.
50-letnia Helen, wzięty prawnik, 36-letnia Yana architekt i 25letnia studentka Iris ranią się nawzajem przeświadczone, że mają prawo do szczęścia, którego pozbawiły swoją rywalkę. Ale życie szykuje dla nich karę. Po szoku jakiego doznaje Helen zaczyna racjonalnie oceniać sytuację. Gdy pisze: "Szanowna Następczyni”, "Droga Rywalko” wie, że się z tym dramatem upora. Mało, rozumie jak niewiele traci, bo związała się z małowartościowym mężczyzną. Przemawia przez nią mądrość, która w każdej sytuacji się przydaje, więc umie wyciągnąć wnioski z tego, co stało się jej udziałem. Cierpi, owszem, ale to cierpienie czegoś ją nauczy.
Esther Vilar urodzona w Buenos Aires, z matki Niemki i ojca Żyda, wędrowała przez Szwajcarię, Francję, Londyn Barcelonę. Wszędzie obserwowała kobiety, zbierała ich doświadczenia. Czy im współczuła? Nie wiem. Ale na pewno chciała, by same wyciągały wnioski.
W Teatrze Kamienica Dorota Kamińska, Martyna Kliszewska i Julia Rosnowska nie poddają swoich stanów głębszej refleksji. Ich gra jest nadmiernie agresywna, może z wyjątkiem najmłodszej, naiwnej "ofiary” super mena, Julii Rosnowskiej. Sądzę, że to wina reżysera .Czy gdyby spektakl zrealizowała kobieta, może głębiej weszłaby w doznania zranionych, ale i raniących bohaterek. Jednak publiczność szczodrze oklaskuje spektakl. Może rozumie więcej niż chcą ujawnić, mimo wszystko bezradne kobiety?