Obok portretów Piłsudskiego, Dmowskiego i Paderewskiego uczestnicy marszów 11 listopada powinni nieść także podobiznę św. matki Urszuli Ledóchowskiej - zapomnianej matki polskiej niepodległości.
Urszulański habit przyjęła w 1887 r. w Krakowie. Kilka lat później wyjechała do pracy apostolskiej w Rosji, następnie ze względu na represje wobec Kościoła katolickiego przeniosła się do Finlandii, a potem do Szwecji. To tu zaczęła swą imponującą rozmachem działalność odczytową na rzecz niepodległości ojczyzny.
Historyczka szarych urszulanek s. Małgorzata Krupecka USJK, autorka biografii Założycielki, w książce "Ledóchowska. Polka i Europejka” zwraca uwagę na fakt, że do wielkiej akcji promującej Polskę, św. Urszula była doskonale przygotowana.
Julia Ledóchowska urodziła się 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf w austriackiej diecezji Sankt Pölten. Jej rodzicami byli Antoni Ledóchowski, polski emigrant polityczny i Józefina ze szwajcarskiej rodziny Salis-Zizers. Z kolei polscy przodkowie ojca, Antoniego Ledóchowskiego, brali udział w wyprawie wiedeńskiej, obradach Sejmu Czteroletniego i Powstaniu Listopadowym. Urodzenie i koligacje otwierały przed nią drzwi do europejskich elit, a fenomenalne zdolności językowe pozwalały jej wypowiadać się w językach skandynawskich.
W Skandynawii, jako reprezentantka veveyskiego Głównego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, zrealizowała trzy cykle odczytów - w sumie około osiemdziesięciu publicznych wystąpień przed licznym audytorium - promujących Polskę. Wędrując po krajach Północy, organizowała kolejne dzieła edukacyjne i charytatywne, m.in. otworzyła pod Sztokholmem szkołę języków obcych dla dziewcząt, przeniesioną później do Danii, czy pismo dla szwedzkich katolików "Solglimtar”, świetlicę dla zaniedbanych wychowawczo duńskich dzieci, dom dla polskich sierot.
Ogromnym atutem w tej działalności były genialne uzdolnienia lingwistyczne - matka Urszula potrafiła nauczyć się obcego języka w kilka miesięcy. Nauczyła się rosyjskiego, fińskiego, szwedzkiego, duńskiego i norweskiego. Z inteligencją i warstwami wyższymi porozumiewała się po francusku, ale podziw wzbudzał fakt, że znała języki ojczyste Skandynawów. Dodatkowo jej stosunek do ludzi, otwartość na osoby innych narodowości, kultur i wyznań - wszystko to sprawiało, że wszędzie była przyjmowana z szacunkiem i podziwem. Jej pełne pasji odczyty robiły na słuchaczach ogromne wrażenie. Hrabina-zakonnica docierała do elit i decydentów, sprawiając, że na los jej ojczyzny otwierały się nie tylko serca, ale i portfele.
"Odczyty Ledóchowskiej nie nosiły cech uczoności... W druku płowiały, traciły krasę. Natomiast w żywym słowie urastały do kształtów wizjonerskich, przykuwających. Widocznie mówiło przez nią natchnienie, rzucające na klęczki” - wspominał pisarz Ernest Łuniński, autor publikacji "Jałmużnica”, w której opisywał jej skandynawską epopeję.
Miała świadomość, jak ważne jest ukształtowanie opinii elit na temat Polski, dlatego starała się nawiązać kontakty z intelektualistami, politykami, działaczami społecznymi. Byli wśród nich pisarka i aktywistka ruchu kobiecego Ellen Key czy ceniony poeta i pisarz szwedzki Verner von Heidenstam. W kolejnych miejscach tworzyła lokalne komitety pomocy Polsce. W Szwecji wchodziły w ich skład takie osobistości, jak pisarka i noblistka Selma Lagerlöf, dyrektor Muzeum Narodowego Oscar Montelius, wybitny slawista Alfred Jensen. W skład komitetu kopenhaskiego weszli zaś: Harald Ostenfeld, naczelny biskup ewangelicki, biskup katolicki Johennes von Euch oraz nadrabin kopenhaski. Matka Ledóchowska nie miała trudności z nawiązaniem kontaktów z ludźmi innych wyznań i światopoglądów – doskonale współpracowała z socjalistą Ignacym Daszyńskim czy Georgiem Brandesem, żydowskim wolnomyślicielem, wielkim przyjacielem Polski, którego nieustraszona patriotka pozyskała dla sprawy mimo okresu wrogości i krytycyzmu wobec Polaków.
Docierała też do prasy - w ciągu jej sześcioletniej emigracji (1914–1920) ukazało się w prasie skandynawskiej około 180 publikacji prasowych życzliwych Polsce. Potrafiła zrobić ze swych odczytów wydarzenie medialne. "Czwartego lipca [1916 r. w Oslo przyszło do mnie moc żurnalistów na interview. Mówiłam ile tylko mogłam” - wspominała po latach. Również ówczesna polska prasa poświęciła jej działalności około 40 artykułów.
W ramach popularyzacji swojego kraju zainicjowała wydanie kilkujęzycznego zbioru tekstów, poświęconych Ojczyźnie, który ukazał się w 1917 roku pod tytułem "Polonica”. Ellen Key napisała esej o „Chłopach” Reymonta, zamieszczono artykuły o twórczości Matejki i Szopena, o Kościuszce i królowej Jadwidze. Matka Ledóchowska chciała zaprezentować od najlepszej strony Skandynawom mało znaną i nieobecną w ich świadomości Polskę. Wstęp do książki podpisali Duńczyk Aage Meyer Benedictsen, Norweg Jens Raabe, Szwed Alfred Jensen - doskonale znani przez rodaków tłumacze i akademicy.
Jednak największe wrażenie robiła akcja odczytowa matki Ledóchowskiej, wędrującej po Skandynawii jedynie z dwiema walizeczkami, przypominającymi duże torebki, żyjącej w bardzo skromnych warunkach, utrzymującej się z korepetycji, "jak za młodych lat”, i z prowadzonej ze wspólnotą urszulańską szkoły. Pisali o niej nie tylko dziennikarze w mediach, ale też poszczególni słuchacze, oczarowani jej pasją. Ta, jak mówiła o sobie, "jałmużnica, prosząca za Polskę”, która dysponowała "głosem-królem”, starsza kobieta w czarnej sukni - opowiadała o dziejach swojego narodu, zapewniała, że Polska zawsze będzie istniała, bo żyje w sercach swoich dzieci, choćby los rzucił je do miast amerykańskich czy na Saharę. "Wszystkie państwa wojujące mniemają, że niepodległość Polski jest koniecznością. Przyłączcie się do tej opinii i powiedzcie również, że Polska powinna być wolna” - apelowała w 1916 roku w Danii.
Ważnym efektem jej działalności były zbiórki pieniędzy na Komitet w Vevey i finansowane przez niego dzieła charytatywne. Świadkowie wspominają, że po jednym z odczytów do stolika, przy którym przyjmowano wpłaty, wzruszeni słuchacze tłoczyli się, by złożyć ofiarę. "W kwietniu pojechał prof. Ellinger do Krakowa i Warszawy i zawiózł tam czternaście wagonów mleka skondensowanego i mąki” - pisała o reakcjach Duńczyków. Kolejne wagony z odzieżą i żywnością dostarczył na ziemie polskie syn prof. Ellingera.
Efekty jej akcji były widoczne. Jednym z nich, choć "ubocznym”, stał się później Nobel dla Reymonta. Opinia publiczna Skandynawii została nastawiona do Polski przychylnie, dla zniszczonego kraju płynęła pomoc materialna. "Pytają mnie, skąd to umiem, a ja wszystkim mówię, że to Bóg chce, bym Polsce pomagała” - Ledóchowska pisała do brata.
Do Polski matka Ledóchowska wróciła w 1920 r. Celem ostatniego cyklu odczytów była zbiórka na kupno domu w Pniewach, dla polskich dzieci, by mogły wrócić do Ojczyzny, i dla urszulańskiej wspólnoty, która zaczęła się rozrastać i przeobrażać w nowe zgromadzenie: urszulanki Serca Jezusa Konającego. O swoich skandynawskich przyjaciołach matka Ledóchowska nigdy nie zapomniała. Na patrona klasztoru w Pniewach wybrała św. Olafa, patrona Norwegii. Pieniądze na zakup wielkopolskiej posiadłości ofiarował konsul norweski w Danii Stolt-Nielsen z żoną. Byli wdzięcznymi rodzicami córki - wychowanki instytutu języków obcych, założonego przez matkę Urszulę.
Urszula Ledóchowska zmarła w opinii świętości 29 maja 1939 r. podczas wizyty w Rzymie. Jan Paweł II beatyfikował ją 20 czerwca 1983 r. w Poznaniu, a kanonizował 18 maja 2003 r. w Rzymie. W 1989 r., w 50. rocznicę śmierci, zachowane od zniszczenia ciało bł. Urszuli zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego, który odtąd stał się jej sanktuarium. 14 października 2015 r. relikwie św. Urszuli zostały wprowadzone do Panteonu Wielkich Polaków.