- Kiedy byłem młody, nie miałem wątpliwości, że trzeba zginąć za ojczyznę. A teraz nie wiem, czy nie jest konieczne, by być Jankiem, co psom szyje buty - mówi Jan Englert.
Taka pokrętna i dramatyczna była nasza historia. I taki jest ten spektakl „Kordiana”. Niejednoznaczny, prowokujący do dyskusji. A przecież o to chodzi. Dziś, w dniu jubileuszu, nie uprawiamy martyrologii. Znaleźliśmy w nim wszystko to, co dla nas ważne, i co stanowiło odniesienie do pięciu inscenizacji, jakie zaistniały na tej scenie. Od spektaklu Juliusza Osterwy w 1930 roku, przez spektakl Erwina Axera z 1956 roku z Tadeuszem Łomnickim w roli Kordiana, po inscenizacje Kazimierza Dejmka i pamiętnego spektaklu Adama Hanuszkiewicza z romantyczną kreacją niezapomnianego Andrzeja Nardellego.
Jan Englert do swego ostatniego dzieła zaangażował cały zespół teatru. Nie zawiodła w swojej wizji plastycznej Barbara Hanicka, z należytą powagą oprawił je muzycznie Stanisław Radwan, wykorzystał nowe efekty, takie jak animacje i wideo, a do skoku Marcina Hycnara ze szczytu Mont Blanc zaangażował kaskadera. Oprócz trzech Kordianów (Jerzy Radziwiłowicz, Marcin Hycnar i Kamil Mrożek) wystąpiło aż pięć aktorek w roli Violetty, by wszystko nabrało odpowiedniej perspektywy.
Znakomite kreacje stworzyli Grzegorz Małecki jako Wielki Książę i Oskar Hamerski w roli Cara. Kolejny sukces, jak zawsze, osiągnął w roli neurastenicznego, a jednak konsekwentnego w swoim posłannictwie Marcin Hycnar. Hamletyzujący Ikar gotów zginąć, choć jego plan zniweczyły Wyobraźnia i Strach. Wszystkim jednak dyryguje - niestety - Mariusz Bonaszewski w roli Szatana, który przegraną Polski postrzega jako własną przegraną w walce z Bogiem. Czy więc wysyła nas na zatracenie bez skrupułów? Jaką refleksję ukrywa szykując Polsce i Polakom zagładę? Nie wiadomo.
Czy jednak Kordian przegrał swoje życie? Przecież zostanie po nim ta siła fatalna... W moim odczuciu, dalej się nią żywimy. Czerpiemy z jego siły i z jego słabości.