To nie były zwykłe konferencje prasowe, ale spotkania - o. Jana Góry z dziennikarzami.
Z o. Janem Górą zazwyczaj spotykaliśmy się w sali konferencyjnej w budynku Konferencji Episkopatu Polski. Co roku przyjeżdżał do Warszawy opowiedzieć nam o kolejnej odsłonie Spotkań Lednica 2000. A raczej zarazić nas swoim "wariactwem"!
Za każdym razem o spotkaniach lednickich mówił z tak ogromnym entuzjazmem, że bez mała można było wsadzić go do worka z napisem "Boży Wariaci”.
No jak każdy "wariat" miał swoje wariackie marzenia: by Lednica stała się propozycją duchową dla całej Polski i nie tylko. Na Pola Lednickie zjeżdżają już nie tylko młodzi, swoje spotkania mają tu także seniorzy, motocykliści i najmłodsi. Prężnie rozwija się także Ruch Lednicki.
Gdzieś w głębi serca tęskniłam za tymi "lednickimi konferencjami”. Czekałam na nie. Bo tak naprawdę oprócz informacji przekazywał nam, dziennikarzom coś o wiele bardziej cenniejszego - niesamowitą pasję do życia!
Jak gąbka chłonęliśmy między wierszami opowieści o Lednicy prawdę o tym, że można mieć wielkie marzenia, że w życiu trzeba stawiać sobie poprzeczkę, że można być sobą, że szczęście to przyjaciele, i że warto wszystko postawić na Boga.
O. Jan Góra po prostu dzielił się z nami swoim życiem, a my zasłuchiwaliśmy się w niego. I to się czuło. Konferencja niepostrzeżenie przeradzała się w spotkanie. Nie boję się zaryzykować stwierdzenie - spotkania ojca z dziećmi.
Każde takie spotkanie z nim pozostawiało w sercu jakąś tęsknotę. Za lepszym życiem, bogatszym, pełniejszym…
Pamiętam, jak na zakończenie konferencji, podczas której o. Jan Góra mówił o swojej najnowszej książce „… znaczy ksiądz”, wziął do ręki rzeczoną publikację i wymachując nią mówił do dziennikarzy. - Proszę powiedzieć, że nie jest to książka o sfrustrowanym księżulku, który się męczy, z ledwością oddycha, ma niestrawność i cukrzycę. To książka o księdzu, który jest szczęśliwy - powiedział.
O. Jana Górę znałam tylko z konferencji - wystarczyło.
Coś się zapaliło, coś poruszyło, coś zmieniło.
Dziękuję.