"Wysyłajcie 6-latki do szkół" - namawia rodziców stołeczny ratusz. Wbrew prawu, które wprowadził nowy parlament.
Sztandarowa reforma edukacji PO upadła na początku stycznia tego roku, ale warszawskim urzędnikom, podobnie jak ich kolegom z Łodzi i Wrocławia, nie podoba się odejście od obowiązku szkolnego dla 6-latków. Wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński straszy rodziców, że jeśli we wrześniu nie poślą do szkół 6-latków, wtedy 20-tysięczna ich rzesza zaleje przedszkola. To z kolei spowoduje, że zabraknie w nich miejsc dla 3-latków. Przez odejście od reformy pracę w stolicy ma też stracić ponad tysiąc nauczycieli nauczania początkowego. Samorządowcy więc będą spotykali się z rodzicami i namawiali ich, by mimo odwrotu od reformy, posyłali swoje dzieci wcześniej do szkoły.
Parlament i rząd swoje, a "teren" jako osioł obstaje przy swoim. Bo przecież "nasze dzieci nie są gorsze od swoich rówieśników w Europie i na świecie". Ten argument w wieloletniej dyskusji i walce rodziców o obowiązek szkolny dzieci w wieku 7 lat, powracał wielokrotnie. Podobnie jak ten, że "nasze szkoły są świetnie przygotowane". Teraz znów słuchać go z ust wiceprezydenta Warszawy.
I już nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać, szczególnie w warunkach warszawskich, gdzie w przedszkolach nadal jest za mało miejsc, a podstawówki pękają w szwach. Dzieci znów uczą się w systemie zmianowym i to nie tylko w szkole na Białołęce, gdzie w tym roku szkolnym otwarto 18 klas pierwszych. Idąc tropem myślenia stołecznego Ratusza, rodzice 6-latków powinni od razu wysłać je do zawodówek - tam jest najluźniej i nikomu specjalnie nie zajmą miejsc. Metoda przesuwania dzieci z jednego szczebla edukacji na drugi, którą zresztą stołeczni urzędnicy stosowali jeszcze przed reformą minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej, przenosząc "zerówki" do szkół, w ogólnej ciasnocie edukacyjnych placówek, nic nie zmienia. Warszawie potrzeba nowych szkół i przedszkoli i to wiadomo nie od dziś.
W kwestii uczenia się 6-latków w szkołach PO nie posłuchało głosu rodziców, którzy w większości byli przeciwni tej zmianie, masowo protestowali, pisali petycje, składali projekty ustaw. I jak widać, ich woli nie szanuje nadal, na siłę forsując na poziomie lokalnym swoje rozwiązania. Już po zmianie rządu na portalu społecznościowym minister Kluzik Rostkowska chwaliła się, że rodzice popierają reformę, bo 79 proc. posłało we wrześniu ubiegłego roku 6-letnie dzieci do szkoły. Zapomniała jedna dodać, że ten rocznik szedł do szkoły obowiązkowo, a mimo tego prawie jednej piątej rodziców udało się uzyskać dla dzieci roczne odroczenie. To pokazuje wyraźnie, że rodzice tej reformy nie chcieli i nie chcą.
Dlatego teraz wierzę w ich zdrowy rozsądek,w to, że w swoich decyzjach będą kierowali się przede wszystkim dobrem swoich pociech, a nie apelami polityków o nieblokowanie przedszkoli. Jeśli są przekonani do tego, że dziecko poradzi sobie w szkole, mogą posłać je do niej wcześniej. Taką możliwość mieli zawsze. Jeśli uważają, że 6 lat to za wcześnie na siedzenie w szkolnej ławce - wybiorą przedszkole. Tym bardziej, że przedszkola nie będą - jak w ostatnich latach - tylko przechowalniami maluchów. Na powrót będą mogły wprowadzać je w świat liter i cyfr, ale będą to robiły stopniowo, łagodnie i w warunkach przyjaznych dla dzieci .