Wołają wolontariusze z praskiego oratorium. Bez świętego spokoju, cierpliwości i miłości nie można stworzyć domu, którego tak bardzo potrzebują młodzi prażanie.
- Momentami dzieciaki nieźle dokazują: padają przekleństwa, krzyki, ktoś w międzyczasie próbuje rozmontować gaśnicę lub w inny sposób zwrócić na siebie uwagę. My odpowiadamy miłością - mówi Anna Górka, wolontariuszka z salezjańskiego Oratorium im. św. Jana Bosco, które mieści się przy bazylice Najświętszego Serca Jezusowego przy ul. Kawęczyńskiej. Salezjanie do ponad osiemdziesięciu lat w duchu świętego patrona wychowują praską młodzież. Teraz chcą wyjść do niej z mocną, duchową propozycją.
Szesnastej jeszcze nie ma. Na korytarzu, przy zamkniętych drzwiach oratorium stoi chłopiec. Przychodzi pierwszy - codziennie. Ostatni też wychodzi. Do domu mu się nie śpieszy. Mama pije.
- Zdecydowana większość naszych podopiecznych to dzieci z dysfunkcyjnych rodzin. One szczególnie potrzebują miłości, uwagi, akceptacji i dobrego wzorca. Staramy się dać im to, czego najbardziej potrzebują - dom. Wiem, że oratorium niejednemu "ocaliło życie” - mówi ks. Sławomir Szczodrowski SDB, kierownik salezjańskiej placówki.
Do praskiego oratorium codziennie od 16 do 20 przychodzi blisko setka dzieci od podstawówki, przez gimnazjum i liceum. Głównie z okolicznych kamienic. Te, które jak 16-letni Michał doświadczyły pomocy, choćby w odrabianiu lekcji, zachęcają do przyjścia innych. - Podciągnąłem się z matematyki, dzięki temu jestem teraz w technikum informatycznym. Planuję iść na studia - mówi.
W budynku jest świetlica, stołówka, bilard i trampolina. Można pograć w planszówki i gry na komputerze. Prowadzone są zajęcia manualne, teatralne i muzyczne. Wieczorami przychodzą dorośli głównie pograć w ping-ponga lub obejrzeć mecz.
- Nie chodzi o to, żeby zająć czymś dzieci, ale tak jak zalecał św. Jan Bosko, im towarzyszyć, wsłuchiwać się ich potrzeby i troski. To nie jest łatwa praca, wielu wolontariuszy szybko rezygnuje. Wciąż mamy deficyt rąk do pracy. Ale żeby stworzyć domową atmosferę, potrzebne jest prawdziwe powołanie - mówi salezjanin.
Domową atmosferę czuć niemal od progu. W ośrodku pachnie jarzynową z koperkiem. Krzysztof Jankowski, wolontariusz z Pragi, nalewa dzieciom zupę. Choć to prozaiczne zajęcie, nie ma w nim automatyzmu. Za to jest coś z troski ojca. Wolontariuszem jest dopiero od października, a już zdobył wśród podopiecznych uznanie. Do Oratorium trafił zupełnie przez przypadek.
- Zostałem, bo poczułem się przyjęty. Teraz dzielę się z dziećmi swoimi talentami i tym, co sam tu dostałem - akceptacją - mówi. W salezjańskiej placówce oprócz przygotowywania podwieczorków, poprowadzi także lekcje gry na gitarze i organizuje koncerty.
Cały artykuł o Oratorium św. Jana Bosko można będzie przeczytać w najnowszym numerze warszawskiego Gościa Niedzielnego.