Czy ta sięgająca po proszki nasenne, wybuchająca po chwili sarkastycznym śmiechem, przeżywająca nadzieję, że właśnie uśmiechnął się los, by pogrążyć się w rozpaczy, że kolejny raz z niej zadrwił - to ciągle ta sama kobieta?
Kto pamięta młodziutką, zbuntowaną licealistkę Martę Jowitę Miondlikowską, grającą w latach 1988-1990 w telenoweli "W labiryncie”? Owa debiutująca, czupurna małolata, Jowita Miondlikowska to dojrzała już dziś aktorka z bogatym dorobkiem artystycznym, Jowita Budnik.
Rola "W labiryncie” nie była duża, ale na tyle znacząca, że zrobiłam z nią, kto wie czy nie pierwszy w życiu debiutantki wywiad. Jowita zastrzegała się wówczas, że o szkole teatralnej ani myśli, aktorstwo to dla niej tylko epizod, przygoda w pensjonarskim życiu. Nie bardzo chciałam w to wierzyć, ale Jowita zniknęła mi szybko z horyzontu i ku swojej radości zobaczyłam ją dopiero na festiwalu, gdzie odbierała nagrodę za rolę w filmie "Plac Zbawiciela” Krzysztofa Krauzego. Nota bene, scenariusz tego filmu został napisany specjalnie dla niej. Po drodze została wychowanką prowadzonego przez Machulskich ogniska Teatru Ochota, który jak widać rozwinął jej teatralnego bakcyla. Wprawdzie potem studia na wydziale Profilaktyki i Nauk Społecznych prowadziły ją w stronę innych działań, ale spotkanie z Krzysztofem Krauze i jego żoną Joanną Kos-Krauze przesądziło o jej artystycznej drodze.
Role w "Placu Zbawiciela”, "Nikiforze”, "Jezioraku", "Papuszy” pokazywały jej rozwój i przyniosły liczne nagrody, w tym Złote Lwy i Polską Nagrodę Filmową Orły. Dziś wszystkie swoje doświadczenia wykorzystuje w monodramie "Supermenka” na deskach Teatru Kamienica. Kobieta. Polka, matka, żona, córka, która nagle znalazła się na dnie. Ratuje ją poczucie humoru, optymizm, z którego zasobów czerpie desperacko, wierząc w odmianę losu. Jak widać, z reżyserem Jerzym Gudejko, do którego agencji trafiła znacznie wcześniej, znajdują wspólny język. Reżyser puszcza ją na głęboką wodę wierząc, że się nie utopi. Jako kobieta i jako aktorka. Łzy i desperacja zamieniają się w śmiech, z którego czerpie energię.
Szydzi z losu i sama z siebie. Ten dystans sprawia, że i widz kibicuje w jej zmaganiach. Zakochana, samotna, spełniona i oszukana, a nade wszystko nie tracąca wiary w to, że los się do niej uśmiechnie. Trzyma się kurczowo życia, bo wie, że wszystko w gruncie rzeczy zależy od niej. Jeśli nawet zawiedli przyjaciele, pseudoadoratorzy to przecież ma siebie. I gdy już trzyma w ręku nasenne tabletki, które miałyby ją uwolnić od mizerii egzystencji wie, że może zaufać przypadkowi. A ten przypadek jest po jej stronie. Koncert gry.
Choć zabrakło jej artystycznego mentora, jakim był Krzysztof Krauze, wie komu zaufać. Reżyser Jerzy Gudejko i jego żona Grażyna Gudejko, która zaprojektowała kostiumy, także scenograf Krzysztof Kelm trzymają rękę na pulsie. Aktorka rzetelna i ambitna nie raz nas jeszcze zadziwi. A na razie wybierzcie się Państwo do Teatru Kamienica.