Sadownicy protestują w Warszawie. Za kilogram jabłek otrzymują zaledwie jedną trzecią ceny produkcji: 20-30 groszy. - Mamy zaorać sady, bo rząd nie może dogadać się z Putinem? - pyta gorzko Andrzej Warsztacki, właściciel 5400 drzewek.
Michał Frank uśmiecha się do zdjęcia. Ale do śmiechu mu nie jest. Jego sad rodzi jabłka, których nawet nie opłaca się w tym roku zbierać. 20 groszy za tzw. jabłka przemysłowe, przeznaczane na sok, czy 40 groszy za jabłka deserowe to zaledwie jedna trzecia tego, co sam musi włożyć, żeby wyhodować szlachetne odmiany, takie jak prince czy jonagored. 6 tysięcy drzewek, które sadził jeszcze jego dziadek, z ekonomicznego punktu widzenia najlepiej byłoby zaorać.
- Owszem, trzy-cztery lata temu dostawaliśmy za owoce godziwą cenę. Ale dziś to płakać się chce. Wszystko przez embargo.
Chodzi o zakaz importu polskich jabłek, który Rosjanie wprowadzili jako retorsje po unijnych sankcjach wobec Moskwy za inwazję na Krym.
- My walczymy o przetrwanie. Jesteśmy ofiarą polityki rządu. Wielu z nas ma kredyty, musi zapłacić za środki ochrony roślin kupione wiosną, banki domagają się spłat odsetek, a elektrownia - opłat za prąd. Z czego mamy płacić, skoro od dwóch lat nie zarabiamy? - pyta Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP, który protestuje z około tysiącem właścicieli sadów w Warszawie. - Rosja była największym na świecie importerem jabłek, a my byliśmy największym eksporterem. Te sankcje, które trwają wiele lat, już od 2014 r., naszym zdaniem przynoszą bardzo duże straty polskiemu i europejskiemu rolnictwu, szczególnie polskiemu sadownictwu
Michał Frank ma sześć hektarów sadów pod Siedlcami. I duży kłopot, co zrobić z jabłkami Tomasz Gołąb /Foto Gość Z hasłami "Sadownictwo, nie embargo", "Rząd polski = niemoc, niekompetencja, chaos, bałagan", "Szacunek dla pracy sadownika" przeszli sprzed kancelarii premier Beaty Szydło przed Ministerstwo Rolnictwa. Ministerstwo tłumaczy, że w ciągu ostatnich 10 lat w Polsce nastąpił bardzo duży wzrost produkcji jabłek – z 2,5 mln ton do 3,5 mln ton. Do tego doszło embargo rosyjskie i tegoroczne gradobicia, które zniszczyły dużą część sadów w grójeckiem, tradycyjnym zagłębiu jabłkowym.
Wiceminister rolnictwa Jacek Bogucki, odnosząc się wcześniej do zapowiadanego protestu, zapewnia o pomocy dla rolników, którzy ponieśli straty w wyniku klęsk żywiołowych (np. gradobicia). Jest też przewidziane unijne wsparcie w związku z rosyjskim embargiem.
- Rząd wynegocjował zaledwie 90 tys. ton. Powinno być co najmniej cztery razy więcej - uważa Mirosław Maliszewski.
Rządowa pomoc przewiduje także, że część rolników, która przekaże bezpłatnie jabłka na cele społeczne, dostanie rekompensatę.
Według GUS, tegoroczne zbiory jabłek w Polsce mają być na poziomie 3,5 mln ton, ale niektórzy eksperci uważają, że będzie ich nawet 4 mln ton. Tymczasem, aby zagospodarować wszystkie jabłka po opłacalnych cenach, wystarczą zbiory około 3,0 mln ton, w tym do 1,8 mln ton wysokiej jakości jabłka deserowe.