Jeśli jest to zabawa, to raczej sadystyczna niż relaksująca.
Kto z pary bohaterów występujących w sztuce Marka Modzelewskiego, zagranej w foyer Teatru Polonia zainicjował tę zabawę, nie wiadomo. Jedno jest pewne, nie poprawia ona humoru przywołujących w ten wigilijny wieczór zadawnionych pretensji i bólu zadawanego świadomie czy nie przez wyraźnie przeżywających kryzys partnerów. Nie wiemy też jak długo ów kryzys trwa, ale jego kumulacja następuje w momencie, gdy „Bóg się rodzi, moc truchleje”, a ludzie powinni otwierać serca i wyzwalać pokłady dobrej bliskości.
Za dużo jednak się wydarzyło. Konflikt miedzy Robertem a córką Oli z poprzedniego związku narasta, gdy dziewczyna zamyka się w swoim pokoju i nie chce zejść na wspólną kolację. Syn Roberta został w domu z matką ale każdy jego telefon wyzwala zazdrość u nowej partnerki. W dodatku rzecz całą komplikuje wtargniecie do domu obcego mężczyzny który wydaje się potrzebować pomocy. Ten epizod także nie zbliża partnerów. Podkreśla jedynie, jak różnią się od siebie. On reżyser, ona pisarka - te zawody mogłyby pomóc im zrozumieć przyczyny konfliktów, a nawet je łagodzić, niestety jeszcze je pogłębiają Publiczność więc wysłuchuje okraszonych obficie wulgaryzmami inwektyw formułowanych chaotycznie, przez które przemawia gorycz i trudno w nich nawet dopatrywać się wygasającego a może niegdyś mocnego uczucia.
Wystawiona w 2004 roku w Teatrze Narodowym sztuka Modzelewskiego "Koronacja” zapowiadała odkrywcze podejście do bohaterów. Marek Modzelewski, z zawodu lekarz, kreuje ciekawie swego bohatera, który za pomocą alter ego poddaje swoje życie gorzkim ocenom. Na scenie pojawiają się więc rodzice bohatera, żona, kochanka i ów "Król” tropiący każdy fałsz w postępowaniu trzydziestoletniego lekarza (nomen omen). Otóż nasz bohater z wrodzonym sobie konformizmem udaje przed każdym kogoś kim nie jest. Z wygody, z niechęci do wchodzenia w konflikty? Stanowi to ciekawą, uniwersalną analizę postawy współczesnego człowieka. Marek Modzelewski za swoje twórcze dokonania otrzymał zasłużenie nagrodę na Konkursie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W „Zabawie” bohaterowie niczego nie ukrywają. Przeciwnie. Wyolbrzymiają swoje realne i wyimaginowane pretensje nie wykazując nawet odrobiny zrozumienia dla motywacji partnerów. Anna Moskal i Marcin Perchuć prezentują udanie tak zwany mały realizm, ale ma się nieprzepartą ochotę wtargnąć na scenę i krzyknąć tekstem z bajki Jachowicza „Dzieci źle się bawicie”, by doprowadzić do opamiętania, by uratować to co jeszcze da się uratować. Jest na pewno wiele takich związków i takich zasadnych czy bezzasadnych oskarżeń, ale w imię czego oglądamy to pod teatralną lupa? Czy po to by doznać jakiegoś katharsis, czy po to by doprowadzić do apogeum wzajemne ranienie się, znaleźć otrzeźwienie? Zrozumieć, że nie tędy droga.
Publiczność wypełniająca szczelnie widownie doznaje zapewne różnych wrażeń, choć na ogół lubimy obserwować tak zwane samo życie. Debiutuje tu Bartosz Sak, w roli najrozsądniejszego z bohaterów, kolega córki Oli i jego chłodna ocena faktów jakich jest świadkiem, a jakie zostały nagrane przez uczestników awantury być może pozwolą dorosłym, a zachowującym się nieracjonalnie, wyciągnąć właściwe wnioski. Oby. Spektakl reżyseruje znana aktorka Iza Kuna, prywatnie żona autora, zapewne traktując ową gorzką zabawę jako niebezpieczną i niepożądaną grę.