W czwartek w kinie Atlantic odbył się pokaz przedpremierowy najnowszego filmu Mela Gibsona „Przełęcz ocalonych”.
Twórca „Pasji” opowiada w swoim obrazie niesamowitą historię Desmonda T. Dossa, amerykańskiego żołnierza, który trafił na front walk z Japończykami pod koniec II wojny światowej. Kiedy o ląd na Pacyfiku toczono zażarte boje, a do wygranej potrzebna była każda para rąk, zadeklarowany pacyfista odmówił noszenia broni. Powołał się przy tym na swoje przekonania religijne, co spotkało się z kpiną i nieufnością ze strony dowództwa i innych żołnierzy biorących udział w starciach. Przełożeni Dossa upierali się żeby zaliczył szkolenie z używania karabinu. Był nieugięty – za niewykonanie polecenia służbowego trafił do więzienia. Ostatecznie dopiął jednak swego i w stroju sanitariusza znalazł się na froncie.
Młody żołnierz ryzykując życie uratował 75 rannych Amerykanów biorących udział w krwawych starciach. Pomagał także tym, którzy podczas szkoleń kpili z niego, uznając go za nieudacznika, który w czasie wojny powinien zostać w domu z kobietami. Tymczasem Doss okazał się najodważniejszy z nich wszystkich: pod ostrzałem wroga wynosił żołnierzy na własnych plecach, głęboko wierząc, że Bóg powołał go do sprawowania takiej posługi. Spuszczając ich po linie z wysokiej skarpy modlił się aby Stwórca pozwolił mu uratować jeszcze jednego. Za swój czyn dostał od prezydenta Trumana najwyższe odznaczenie wojskowe – Medal Honoru.
Historia T. Dossa od dawna zasługiwała na ekranizację. Dobrze, że wziął się za nią właśnie Mel Gibson, który zrobił to z właściwym dla amerykańskiego kina rozmachem. Znalazło się tutaj miejsce nie tylko na efektowne, nawiązującego do klimatu „Szeregowca Ryana” sceny batalistyczne, ale także na wątek miłosny oraz męską przyjaźń żołnierzy, których połączył front. Reżyser unikając przesadnie krwawych scen, wpisał się w nurt tradycyjnego kina sprzed kilkudziesięciu lat, które nie musiało na siłę epatować przemocą tylko po to żeby zainteresować widza. Największą siłą „Przełęczy ocalonych” jest bowiem sama historia: to kawał dobrego, amerykańskiego kina z przesłaniem. Jego uniwersalność sprawia, że trafia nie tylko do chrześcijan, ale także do wszystkich wrażliwych ludzi, którym na sercu leży los drugiego człowieka.