Złakniona mocnych wrażeń bohaterka próbuje skonfrontować swoje marzenia z rzeczywistością, niestety, doznaje głębokiego zawodu. Nikt z bohaterów w sztuce "Harper" granej w Teatrze na Woli nie jest wolny od kompleksów.
I to także czyni tę sztukę tak interesującą. Dlaczego? Może doskwiera im rola narzucona przez życie, której bezwolnie się poddali?
Uwagę skupia przede wszystkim Harper, która wyraźnie tłumi swoje namiętności, pragnienia, potrzeby. W imię bycia dobrze wychowaną? W imię konwencji? Lojalności? Czy uległości? Czy od początku czujemy, że Harper chce uwolnić się od tych więzów? Chyba tak, skoro wystarczył impuls. A może była to moralna, głęboka potrzeba pożegnania umierającego ojca? Potrzeba, która każe jej postawić na szali wszystko: utratę pracy, niepewność jutra. Tak się zaczyna podróż Harper, która eksperymentuje ze swoimi wyimaginowanymi czy prawdziwymi pragnieniami.
Wokół niej niebanalni bohaterowie. Równie świetni w swoich rolach: Adam Ferency, Halina Łabonarska, (świetna matka bohaterki) Martyna Kowalik, Otar Saralidze, Marcin Sztabiński. Ta doborowa obsada, a przede wszystkim kreacja, którą w roli Harper stworzyła Agnieszka Warchulska, to potwierdzenie znakomitego wyczucia reżyserskiego Natalii Ringler, Polki urodzonej w Szwecji, a związanej z teatrem polskim. Z sukcesami.
Tekst Simona Stephensa, dramaturga brytyjskiego, nie mógł trafić w lepsze ręce. A więc krążymy wraz z bohaterami po meandrach ich psychiki, zadając sobie pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Harper po nieudanej konfrontacji wyobrażeń z doświadczeniami wraca do rodziny. Dojrzalsza? Pewnie tak. Na pewno bardziej świadoma roli, jakiej się podjęła. Na kształt tego udanego spektaklu mają niewątpliwie wpływ autorzy oprawy muzycznej (Piotr Łabonarski), Aneta Suskiewicz odpowiadająca za scenografię i kostiumy, Izabela Chlewińska i Mikołaj Jaroszewicz (światło i ruch sceniczny).
To niebanalne przedstawienie z przyjemnością można polecić widzom, zwłaszcza, że wybór na teatralnej mapie nie jest nadmiernie bogaty.