Możliwości, jakie stanęły przed młodym reżyserem, w połączeniu z brakiem dyscypliny spowodowały chaos inscenizacyjny.
Annały teatralne odnotowują liczne kreacje Iwony. Zdaniem autorów Encyklopedii Teatralnej, najbardziej poruszającą postać stworzyła niezapomniana Daria Trafankowska. A miała z kim konkurować, bo obok niej na scenie grały takie tuzy polskiego teatru, jak Zbigniew Zapasiewicz, Mirosława Dubrawska, Piotr Machalica. Zupełnie inną Iwonę zaproponowała Maria Peszek, której partnerował Wojciech Malajkat. Nie tak dawno wyreżyserowała „Iwonę” Agnieszka Glińska w Teatrze Narodowym z godnymi zapamiętania rolami Jerzego Radziwiłowicza, Ewy Konstancji Bułhak, świetnego jako Szambelana Marcina Hycnara i „wycofaną" Iwoną. Na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych oglądaliśmy spektakl Agaty Dudy Gracz z szaloną, niezborną Iwoną próbującą wyrwać się z konwencjonalnych nakazów i zakazów. A więc każda Iwona była inna, każda „wymyślona” przez autora spektaklu, ale jednak każda z nich spójna z intencją samego Gombrowicza.
Jak natomiast tłumaczyć koncepcję Omara Sangare, który pomniejszył zamysł samego autora obsadzając w roli Iwony raz mężczyznę, raz kobietę? Co to wnosi do interpretacji postaci? Nie wiadomo. Na ile aktor Vova Makowsky odczytuje zagadkową bohaterkę (bohatera?) w sposób odkrywczy, na ile Petra Miljanovic dopisuje Iwonie nowe znaczenia? Spektakl w Syrenie „Princess Ivona” oszałamia ilością kreacji, zwielokrotniając postać tytułowej bohaterki, ale żadna z nich nie została wyposażona w znaczące cechy osobowe.
Nie chcę się pastwić nad ułomnościami przedstawienia, ale podzielam opinię jednego z krytyków, że aktorzy w tym spektaklu równie beznamiętnie wchodzą zza kulis i wychodzą ze sceny. A przecież, jak zapowiada reżyser, miał to być „międzynarodowy projekt edukacyjny”. Czego dowiedział się widz zarówno amerykański („Princess Ivona” grana była jako spektakl dyplomowy w szkole nowojorskiej), jak i polski? - nie wiadomo. Gombrowicz daje ogromne możliwości, choć nie jest autorem łatwym. Niestety, tym bardziej przekaz takiego nowatorskiego(?) przedstawienia powinien być klarowny. A zaangażowanie aktorów amerykańskich czy współpracowników Teatru Piny Bausch niczego nie wnoszą. Możemy jednak usprawiedliwić reżysera, że zwyczajnie zamysł, ambitny w założeniu, po prostu go przerósł. Pozostaje mu więc skorygować błędy, odbyć mądrą rozmowę z doświadczonym dyrektorem teatru, a obecnie już także rektorem Akademii Teatralnej w Warszawie Wojciechem Malajkatem i zaprosić widzów na nowe, czytelne w przekazie przedstawienie. I nie bronić się opinią pochlebców, bo i tacy zawsze się znajdą, a wyłuskać z krytyki zarzuty merytoryczne.