Mimo ról napisanych przez Goldoniego, w gruncie rzeczy oglądamy nie tyle osoby, co postacie, pełniące funkcje przypisane im przez teatr.
Z wielkim zdziwieniem odkrywamy, że entuzjastą konwencji komedii dell’arte byli tak odlegli w czasie i w poetyce Johann Wolfgang Goethe i Jan Kott. Dla Goethego obejrzenie w 1786 roku „Awantury w Chioggi” Carla Goldoniego stanowiło prawdziwie artystyczne przeżycie. Jan Kott natomiast nie mógł się nacieszyć z powrotu Arlekina na polskie sceny. Pisał o „Słudze dwóch panów": "Każdy gest, każda sytuacja jest wystylizowana, wykończona i zamknięta. A jednocześnie mamy uczucie, że wszystko to dzieje się po raz pierwszy, że właśnie w tej chwili zostało wymyślone, że tylko nam jednym zostało pokazane".
Ten powrót do komedii dell’arte jest jednocześnie upajającym odkryciem samej natury teatru. I nikt chyba tak, jak Kott nie dotarł do sedna działań Arlekina, który mnoży się dwoi i troi, zmienia i przepoczwarza. Ma w sobie coś ze zwierzęcia i z czarta. Jest biednym wygłodniałym sługą i jest wielkim prestidigitatorem. Jest inteligencją, demonem i żywiołem ruchu. Uruchamia mechanizm tego światka. Puszcza go w ruch, ale jednocześnie parodiuje i wyszydza. Bo on jeden zna wszystkie ruchy. I wiem, jak bardzo jestem niesprawiedliwa, kiedy wspominam te poprzednie role Krzysztofa Szczepaniaka, w których uwodził widzów różnorodnymi środkami swego warsztatu.
Tu wiem, że jest prowadzony żelazną ręką realizatorów, którzy mają świadomość, na ile aktor w komedii dell’arte jest sobą, a na ile postacią, charakterem. Każdy gest, każda sytuacja jest wystylizowana, wykończona i zamknięta. Nie jest osobą, jest postacią, charakterem, funkcją. Ale aby uświadomić widzowi, na ile aktor musi być poddany dyscyplinie konwencji trzeba było zaprosić do Teatru Dramatycznego realizatorów z Krakowa. Z pełną znajomością materii, by w tym menuecie nie zgubić rytmu, nie potrącić partnera, ale tworzyć pełne wdzięku grupy w stylu porcelanowych figurek z Miśni.
Reżyser spektaklu „Sługa dwóch panów" trzymał spektakl żelazną ręką. Właśnie za to między innymi został odznaczony medalem Gloria Artis. Scenograf, malarz, reżyser, stały współpracownik Bradeckiego, Jan Polewka podjął się dla Teatru Dramatycznego dokonać nowego tłumaczenia sztuki Goldoniego. Do tego duetu musimy dodać mistrza nad mistrze, Stanisława Radwana, autora niezwykłych opracowań muzycznych i tym razem zamykającego w konwencji dell’arte kształt muzyczny „Sługi dwóch panów". Nie przypadkiem dyrektor warszawskiej sceny zaufał perfekcyjnie pracującej trójce krakowskich twórców pewny, że publiczność Dramatycznego pozna korzenie, na których wspiera się polska scena. Ufni tej wersji, mniej czy bardziej zaskoczeni, odbieramy cenną lekcję i porcję wiedzy, bez której trudno zrozumieć rozwój teatru.