Z radością zagram kobietę osiemdziesięcioletnią, ale też piętnaście lat młodszą - deklaruje Grażyna Barszewska.
Grażyna Barszczewska z okazji jubileuszu 70-lecia udowodniła po raz kolejny, że panuje nad swoim wizerunkiem. Dokonała bowiem wyboru tekstów z prozy Wiesława Myśliwskiego i napisała na tej podstawie scenariusz, z którego wyłania się bohaterka pełna słabości, ale i siły: zwyczajna i nadzwyczajna jednocześnie. Ten monodram Grażyna Barszczewska wygłasza na scenie Teatru Polskiego w obecności syna (Dominik Łoś), który zajmuje się pakowaniem jej rzeczy i nie podejmuje z matką żadnego dialogu. Ten tekst, jak żadna z jej ról, nie potwierdza równie dobitnie słów aktorki: temu, kto chciałby umieścić mnie w szufladzie z napisem „amantka” mówię z przekąsem, że znacznie piękniejszą mam duszę.
Patrzymy z zachwytem na aktorkę, która z kwestii na kwestię staje się nam coraz bliższa. Gdy wspomina lata młodości i świetności i gdy to nagle traci. Gdy potrafi uporać się ze śmiercią najbliższego człowieka, bo wie, że śmierć jest wpisana w nasze życie. Znajduje w sobie siłę i czułość. Czułość dla życia, które traktuje jak dar z całym jego dobrodziejstwem i uciążliwością. Jest szczęśliwa. Mimo wszystko, choć życie jej nie oszczędzało. Zmienia wysokie obcasy na zgrzebne kapcie i wspomina adoratorów, którym nigdy nie ulegała. Kochała bowiem swego czułego, prostolinijnego męża, za którego często musiała walczyć z przeciwnościami losu. Bo był jak dziecko: dobry i bezbronny. I kochała tango. Bo jak mówiła, kto nie umie tańczyć tanga, ten jakby w ogóle żyć nie umiał.
Z mądrej prozy Wiesława Myśliwskiego aktorka wybiera najdojrzalsze fragmenty. Te, w których objawia się najgłębiej rozumienie człowieka. Jego czułość, ironia, dystans, rezygnacja, poczucie humoru i akceptacja egzystencji. Jaka by ona nie była. Z detali poznaje wartość człowieka, na przykład po krawacie.
- Po krawacie można poznać, kto jest kto. Jak po oczach, po rękach, po głosie - mówi. Ale nikogo nie dyskredytuje.
Mamy w pamięci ponad sto pięćdziesiąt ról teatralnych Grażyny Barszczewskiej, często nagradzanych, w tym filmowych, telewizyjnych, radiowych. W każdej z nich aktorka odsłania inny profil swoich możliwości. Nigdy nie powiela wcześniejszych kreacji. A jednak w „Niezatańczonym tangu” odkrywa coś więcej: gorycz niespełnienia i umiejętność przezwyciężenia smutków i smuteczków. I kiedy syn w ostatniej scenie zaprasza ją do tanga, z radością poddaje się raz jeszcze odkrywaniu piękna tego tańca. Jakby rozumiała najlepiej frazy Laeticia Duarte: "Smutek, który sam siebie tańczy”, czyli „ Modlitwa tancerza tanga”. I jeszcze raz odczuwa radość zapomnienia, „bo w tangu o wszystkim się zapomina, wszystko przestaje boleć, tylko by się tańczyło, tańczyło...".