Rzadko zdarza się podziwiać kunszt wokalny, a tym razem także aktorski. Dlatego aplauz widowni dla Natalii Sikory jest w pełni uzasadniony.
W roku 1940 admirator osobowości Edith Piaf, Jean Cocteau napisał dla uwielbianej przez Paryż wokalistki jednoaktówkę "Piękny nieczuły” i namówił Piaf, by sama w niej zagrała. Skutecznie. I był to jedyny występ aktorski Edith, choć wydawałoby się, że tekst zupełnie do niej nie pasuje. A jednak.
Szczodra w uczuciach piosenkarka przeżywała często dramaty miłosne i potrafiła wcielić się w niedoskonały związek z chłodnym kochankiem. Tak było z aktorem Paulem Meurissem. Ich osobowości były krańcowo różne. Pochodząca z nizin społecznych Piaf oddawała swoje uczucie bez reszty, jej partnerzy woleli dominować. Minęły lata, a tekst zagrany przez Natalię Sikorę i Pawła Ciołkosza porusza ogromem toksycznej miłości. I ogromem egoizmu.
"Piękny nieczuły” porusza tematem, który jest zawsze aktualny. Tematem nieodwzajemnionej miłości. W Polsce ten spektakl w wersji radiowej i telewizyjnej pokazywany był parę razy. W główną rolę wcieliły się wielkie tragiczki jak Irena Eichlerówna czy Anna Polony. Jean Cocteau był wielbicielem Piaf. Pisał o niej. Nie było nigdy drugiej Piaf i nigdy nie będzie. Jest ona gwiazdą, która samotnie żarzy się na niebie Francji.
To, czego niewielu dostrzegało, to jej samotność. Bez publiczności Piaf nie istniałaby. To tłumy wielbicieli doceniały jej wyjątkowość i jej wrażliwość. Można by chyba, niezależnie od spektaklu "Piękny nieczuły”, dostrzec podobieństwa miedzy Piaf, a Natalią Sikorą. W obydwu jest pewien smutek, pewne odosobnienie. I ten poruszający śpiew, w którym mieszczą się wszystkie bóle. I ta niechciana miłość, która niszczy, która błaga o wzajemność. Dalsze spekulacje zostawiam widzom. To, co odkryjemy w tekście napisanym z czułością przez przyjaciela penetrujmy sami.