- Wszyscy modlili się gorąco, a siostry i pracownice rzucały w ogień cudowne medaliki i zażegnywały płomienie obrazem Serca Jezusowego. Kto tylko mógł, brał udział w akcji ratunkowej - wspomina pierwsze dni powstania siostra Lucyna Reszczyńska, szarytka która pomogła ocalić dziesiątki dzieci.
Z okien szpitalnych zobaczyła chłopców w wieku 13-15 lat. Na tle zwyczajnych szarych ubrań wyróżniały się biało-czerwone opaski. To byli pierwsi powstańcy warszawscy. Każdy trzymał w ręku granat. Był początek Powstania Warszawskiego.
Siostra Lucyna Reszczyńska urodziła się 1 maja 1916 roku. Do szarytek wstąpiła w 1938 roku. Przez rok była w nowicjacie, następnie przez kolejne dwa lata uczyła się w szkole pielęgniarskiej. Od 1942 r. pracowała w szpitalu dziecięcym przy ul. Kopernika.
8-latka, która podpaliła czołg
Wśród dzieci, którymi się opiekowała, była 8-letnia Basia. Bohaterska dziewczynka butelką benzyny podpaliła niemiecki czołg. Niemcy przestrzelili jej w rewanżu płuco. Plującą krwią przynieśli na rękach do szpitala powstańcy. Szpital był pełen dzieci, także niemowląt. Część z nich, z łóżeczkami przeniesiono do piwnic, by zrobić miejsce dla rannych na parterze i wyższych piętrach. Dzieci umierały z braku odpowiedniego odżywiania, choć siostry pod ostrzałem przedzierały się po mleko do klasztoru szarytek przy ul. Tamka 35. Brakowało nie tylko odpowiednich warunków sanitarnych. Od pierwszych dni powstania wszyscy szukali schronienia w szpitalu. Przybywało nie tylko rannych, ale także rodzin personelu, a przede wszystkim powstańców, którzy dostawali się do szpitala kanałami.
- Zapasy żywności zmniejszały się. Szczęście, że mieliśmy chleb. Korzystaliśmy bowiem z piekarni powstańczej. Ale z chwilą, gdy weszli Niemcy, piekarz został rozstrzelany na środku podwórza, na oczach wszystkich, za współpracę z powstańcami. Nie lepiej było z wodą, choć szpital miał studnię na podwórzu. Oszczędzano ją, ograniczając zużycie do rzeczy niezbędnych, jak np. ugotowanie posiłku. Kilka osób myło się w jednej wodzie. Nic więc dziwnego, że zaczęła się szerzyć czerwonka wśród chorych i personelu - wspominała po latach siostra Lucyna Reszczyńska w relacji dla Archiwum Historii Mówionej i na łamach miesięcznika „Puls”, dodając że mimo tak tragicznych warunków nikt nie załamywał rąk.
Spadła figura Chrystusa
Każdy ufał Bogu i Matce Najświętszej Niepokalanej, ściskając w dłoni jej cudowny medalik. Tego samego, który Matka Boża kazała wybić i propagować siostrze Katarzynie Laboure ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia w Paryżu. Na jednej stronie wyryta jest postać Niepokalanej stojącej z rozłożonymi szeroko rękami na kuli ziemskiej. Wokół postaci Maryi znajduje się napis: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Na drugiej stronie - litera M z krzyżem w otoczeniu 12 gwiazd, a poniżej Serce Jezusa i Serce Maryi. Ten medalik wiele razy ratował powstańców.
W oknach szpitala ułożono worki z piaskiem, aby zabezpieczyć wnętrze przed pociskami i odłamkami, a na dachu, zgodnie z sugestią Niemców, którzy także byli leczeni w tym szpitalu, wymalowano czerwony krzyż. Ale gdy Niemcy zaatakowali Śródmieście: szpital i jego pacjenci znaleźli się dosłownie w ogniu walk.