Monolog Janga Jana Tomaszewskiego to próba identyfikacji z każdym mężczyzną, którego uczucia nie zostały docenione, którego wołanie o zrozumienie nie spotykają się z aprobatą. A tak naprawdę nie o wiele tu chodzi.
Może jedynie o chwile refleksji, o moment zatrzymania się i usłyszenia tego, co ktoś bliski ma nam do powiedzenia.
Spektakl inspirowany historią Jimiego Hendrixa to w istocie wołanie o chwilę uwagi. To powód, by zatrzymać się, gdy słowa z pozoru banalne brzmią jak apel. Apel o co? O przyjaźń, o miłość, o wolność. Mało? Widocznie tak. Bo upominający się o tak podstawowe wartości po prostu nie jest słuchany. W szumie codziennego dnia jego słowa giną. Bohatera spektaklu, Janga Jana Tomaszewskiego nazwałam artystą offowym. Niezależnie od tego każdy upominający się o podstawowe wartości ma prawo być wysłuchanym.
Te ważkie treści oprawione są muzyką, co nie umniejsza ich rangi. Piosenki Janga Jana Tomaszewskiego dowcipne i celne dotykają istoty protestu. Akompaniujący artyście muzycy na instrumencie zwanym egzotycznie cajon i na gitarze basowej tworzą zwarty, logicznie artykułowany spektakl.
Spektakl "Hej Joe” godny jest polecenia dla tych słuchaczy, którzy w lekkiej formie doszukują się głębszego sensu. Zastanawiam się czy w Warszawie istnieją off-teatry, takie jak na Brodwayu, które stanowią zaczyn wolnej, artystycznej myśli. Konkludując, nie istnieją offowe teatry en bloc, ale w wielu z nich są grupy, a może nawet poszczególni aktorzy, rozsadzający stereotypy. I chwała im za to.