Refleksja po spektaklu "Marlena. Ostatni koncert" w Teatrze Polskim nasuwa się sama: jaką cenę warto zapłacić za miraż własnej legendy?
Marleny są dwie, a więc zgodnie z wymaganiami sceny grają ją dwie aktorki. Rzecz bowiem sprowadza się do stwierdzenia tyleż banalnego, co powszechnie znanego: każda kariera się kiedyś kończy i niełatwo jest pogodzić się z odejściem w cień.
Jest to naturalnie materiał do zagrania przez doświadczoną aktorkę - tu Grażyna Barszczewska - ale w pewnym momencie problem staje się monotematyczny. Jest więc i druga aktorka, niedoświadczona, ale pewna siebie, w dodatku śpiewająca - Izabella Bukowska-Chądzyńska. Pierwsza chce utrwalić najwspanialsze momenty życia, prawdziwe i wymyślone dyktując swojej sekretarce Normie zapiski biografii. Pojawiają się w tych wspomnieniach gwiazdy - Jean Gabin, Kirk Douglas, Ernest Hemingway, Remarque, a nawet Zbyszek Cybulski. Czy wszystkich udało jej się usidlić?
Tak to wygląda w jej wspomnieniach. Motto tych zapisków mogło by brzmieć jak motyw z jej piosenki: - "Bo ja jestem tylko po to, aby kochać mnie”. Rzeczywiście prócz wokalnego talentu stała się symbolem seksu i zmysłowości. Ale gdy legenda odchodzi w cień, cóż pozostaje? Zamkną się na kilkanaście lat w paryskim mieszkaniu traktując je jak azyl, by nikt nie odkrył śladów mentalnego i fizycznego starzenia się. Ciężko to przeżyć, ale tylko tak można ocalić mit. Autor scenariusza Janusz Majcherek dołożył wszelkich starań, by uratować mit gwiazdy.
Dokumenty, wywiady, świadectwa - wszystko to obudował własną wyobraźnią. W pewnym momencie wpadł na pomysł, by w spektaklu wystąpiły dwie Marleny. Jedna u progu kariery, druga, której życie dobiega końca. Jak widać ze spektaklu, sława przemija jak meteor, potem pozostaje już tylko świadomość przemijania. W przypadku ikony popkultury brzmi to niewiarygodnie. W którym momencie trzeba się skryć przed światem? O tym decyduje własny wybór, ale jak wiemy żaden moment nie będzie tym właściwym. Marlena skryła się przed światem na kilkanaście lat. Bolało? Bardzo bolało, a jednak była to najwłaściwsza decyzja. Jeśli zaszło się tak wysoko, upadek musi być bolesny.
Starannie dobrana obsada realizatorów, dekoracje i kostiumy (Paweł Dobrzycki), muzyka i opracowanie piosenek (Aleksander Dębicz), projekcja multimedialna (Agata Roguska). W obsadzie prócz Grażyny Barszczewskiej - Izabella Bukowska. W roli zaufanej sekretarki Normy Afrodyta Weselak. Autor wyciszył skandale, które gwiazda prowokowała, aby świat o niej nie zapomniał. Ze spektaklu, z obu tych ról wyłania się więc portret niejednoznaczny. Widz może sobie wyobrazić, jak bardzo i za co była kochana, może też przełknie kielich goryczy, gdy widzi upadek gwiazdy, której wystarczy butelka whisky i mocno koloryzowane wspomnienia w zapiskach biograficznych. Przywiązanie, wręcz bezkrytyczne, Normy przekonują, jak łatwo było ulec sile indywidualności tej chimerycznej gwiazdy. Refleksja jaka nasuwa się po spektaklu zawiera się w pytaniu: jaką cenę warto zapłacić za miraż własnej legendy?