62 monety

Czy można sprzedać wszystko i głosić żywego Boga? Tak! - mówią Paulina i Jarek Markowscy. Bo sami tego doświadczyli.

Historia wzięta żywcem z przypowieści o bogatym młodzieńcu wydarzyła się na Gocławiu. Jarek jak co dzień czytał Biblię. Kiedy natrafił na fragment "Idź, sprzedaj wszystko, co masz” (Mk 10,21), zatrzasnął księgę i szybko odłożył ją na półkę. - Boże, to przecież nie dla mnie - uciął krótko.

Przez wiele lat Paulina i Jarek Markowscy byli w Kościele, ale nie mieli osobistej relacji z Jezusem. Pierwszy nawrócił się Jarek. Było to osiem lat temu na rekolekcjach dla mężczyzn.

- Poczułam się zazdrosna. W Jarku była jakaś świeżość, większa wrażliwość, radość i światło, którego wcześniej nie widziałam. Zauważyłam, że zaczął więcej modlić się i czytać Pismo Święte - wspomina Paulina.

Rok późnij obydwoje postanowili całkowicie zawierzyć się Bogu. Powiedzieli Mu, że odtąd chcą słuchać Jego głosu i razem z Nim podejmować wszystkie decyzje. Bóg rozpoczął od zmiany priorytetów w ich życiu.

- Zrezygnowałam ze zmianowego trybu pracy, żeby mieć wolne popołudnia dla rodziny. Staliśmy się wrażliwsi na siebie i więcej czasu spędzaliśmy razem - przyznaje Paulina.

Potem przyszedł czas na naukę słuchania głosu Bożego. Do wspólnej modlitwy zasiadali wraz z dziećmi. Pytali więc o wszystko, od najprostszych spraw: co dobrego zrobić dla sąsiadów, jak służyć bezdomnym, po decyzje finansowe w rodzinie i wyjazdy.

- Modliliśmy się do Ducha Świętego, pytaliśmy Boga o konkretną rzecz i trwaliśmy w ciszy - tłumaczy Jarek. Bóg odpowiadał na różne sposoby. Początkowo przez córkę Marysię, która cytowała wersety z Pisma Świętego, trafne do danej sytuacji. Słuchanie głosu Bożego oraz dzielenie się, jak Bóg działa w ich rodzinie, stały się codziennością.

Przez ostatnie kilka lat Pan Bóg uczył ich hojności i wolności w dziedzinie finansów. Zapewniał, że jest Bogiem, który zaopatruje (Jahwe Jireh). Całą rodziną wyjeżdżali na weekendowe lub tygodniowe wyjazdy misyjne organizowane przez King’s Kids, ekumeniczny ruch do którego należą. Służyli bezdomnym, samotnym, dzieciom i rodzinom, modlili się w europarlamencie za Europę, a w Berlinie o polsko-niemieckie pojednanie.

- Wielokrotnie doświadczyliśmy, że Bóg troszczy się o naszą rodzinę - wspomina Paulina.

Pewnego dnia Jarek usłyszał w swoim sercu wyraźne zaproszenie, by "sprzedać wszystko, co ma i pójść za Jezusem”. Kilka dni później popsuł się im samochód. Auto sprzedali. Najemca, który wynajmował od Markowskich lokal, nagle złożył wypowiedzenie, przez co stracili dodatkowe źródło dochodu. W tej sytuacji obydwoje czuli, że Bóg wzywa ich do czegoś więcej, oczekując od nich całkowitego zaufania.

Niespodziewanie pojawiła się przed nimi propozycja półrocznego wyjazdu misyjnego. Rozeznali, że jest to od Boga i całą czwórką powiedzieli "tak”, nie mając wystarczających funduszy.

- Kiedy dzieliliśmy się pragnieniem wyjazdu, znajdowały się pierwsze osoby gotowe wspomóc naszą misję - wspomina Jarek.

Pan Bóg w przedziwny sposób zapewnił ich o swojej opiece. Był czerwiec. Rodzina poza miastem. Jarek przed blokiem rwał świeżą trawę dla królika. I pytał Boga: jak sobie poradzimy? Niespodziewanie, odrzucając korzenie, usłyszał za sobą dźwięk monet. Zaczął szukać ich w trawie. Było tam 62 groszówki.

- Panie Boże, to przecież nie wystarczy! - westchnął Jarek i w tym momencie zdał sobie sprawę, że te monety to symbol Bożego zaopatrzenia. W sercu poczuł wielki pokój. Następnego dnia złożył wypowiedzenie w pracy.

Pojechali. Nieznana rodzina darczyńców sfinansowała pierwszy miesiąc pobytu w szkole uczniostwa w Niemczech, przygotowującej do służby na misjach. Wsparcia modlitewnego i finansowego udzielili przyjaciele i ludzie poruszeni świadectwem rodziny.

- Modliliśmy się całą rodziną i pytaliśmy Boga, jak mamy służyć - wspomina Paulina. Pewnego razu na modlitwie usłyszała, że do kraju, do którego pojedzie, "ma kochać”. - Ale jak? - dopytywała. - "Spędzaj czas ze Mną” - przyszła w sercu odpowiedź.

Na Filipinach, gdzie po trzech miesiącach przygotowań pojechała rodzina Markowskich, dzień zaczynał się bardzo wcześnie. Jeszcze przed upalnym słońcem.

- Rano modliliśmy się, czytaliśmy Słowo Boże, napełnialiśmy się Bożą miłością, by móc zanieść ją potrzebującym - wspomina Paulina.

Podczas dwumiesięcznego pobytu, wraz z kilkoma rodzinami z różnych stron świata, głosili Ewangelię w szkołach, pomagali najbiedniejszym w slumsach, a także dziewczętom wykorzystywanym seksualnie.

- Dzięki Bożej łasce i obecności zdrowo-funkcjonujących rodzin, te dziewczyny mogły doświadczyć, na czym polega miłość w rodzinie - dzielą się Markowscy.

Od powrotu z filipińskiej misji mija dokładnie rok. Pomału, wśród obowiązków dnia codziennego, odkrywają nową misję...

- Pragniemy przybliżać ludziom Boga, pokazywać, jak całą rodziną żyć z Jezusem, jak Go słuchać i całkowicie Mu zaufać, jak angażować do służby Bogu także dzieci - mówi Paulina.

Na koniec naszego spotkania Jarek drżącą ręką wysypuje na stół blaszane groszówki. 62 monety. - Bóg pomnożył je 1000-krotnie, poprzez darczyńców, którzy wsparli nasz misyjny wyjazd do Niemiec i na Filipiny - mówi z przejęciem Jarek.

I jak tu nie ufać...

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: