Janina Kalinowska przeżyła, bo przygniotło ją ciało zastrzelonej matki. Helenie Ciszek schronienie zaproponowała ukraińska sąsiadka, gdy w Wigilię banderowcy zbliżali się do wsi. Alfredzie Madziak udało się uciec, ale widziała jak siostry i tatę bito łopatą, dźgano widłami, kopano i okładano kolbami karabinów. Losy dziewięciu dziewczynek z Wołynia opisała Anna Herbich.
– Miejscowość Zasmyki, gdzie przebywałam, miała dobrze rozwiniętą samoobronę. Była kolebką 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Tu ciągnęli ludzie z okolicznych wsi. 16 stycznia 1944 r. od strony północnej napadli na nas Ukraińcy z Niemcami. Spalili połowę wsi, aż do kościoła. Z mamusią uciekłam do lasu. Zima była mroźna i śnieżna. Do domu już nie wróciłyśmy. Schronienie dali nam Czesi w Kubiczowie. Przyjęli nas serdecznie. Grzegorz Fedorowski, lekarz z pogotowia ratunkowego przy ul. Hożej w Warszawie, zorganizował szpital polowy. Zostałam sanitariuszką, a że nie bałam się widoku krwi, jako instrumentariuszka pomagałam przy operacjach. Jako siedemnastolatka złożyłam przysięgę na wierność AK. Naszym chłopcom zostało zakazane mordowanie kobiet, dzieci czy starców. Gdy zbliżał się front, szpital został zlikwidowany, a my pojechaliśmy do cioci w Midzikowie. Moja najbliższa rodzina ocalała. W Zasmykach po Polakach nie ma śladu, z wyjątkiem plebanii. W latach ‘90 wybudowaliśmy przepiękna kaplicę, którą w 2002 r. uroczyście poświęcono – mówiła.
Pytana o motywy przystąpienia do AK wskazała na patriotyczne wychowanie w szkole. - Ci, którzy przychodzili do Zasmyk, byli młodzi i zostali wychowani w duchu patriotycznym. Garnęli się do walki o ojczyznę – wyjaśniła.
Książka jest nie tylko opisem ludobójstwa, ale także wspomnieniem przedwojennego życia na Wołyniu. – Kobiety pamiętają Wołyń jako krainę niesamowicie piękną, pełną zapachów i smaków. Wprowadzają nas do świata, którego już nie ma. Opisują szczęśliwe dzieciństwo kiedy rodziny były jeszcze razem. Przedstawiają obraz wielokulturowego życia w zgodzie. Mówią o zwyczajach, zabawach, gusłach i przesądach – zaakcentowała autorka.
– Urodziłam się w 1935 r. Mieszkaliśmy na pięknym jeziorem. Spotykaliśmy się wieczorami, by tańczyć i śpiewać. Polacy, Ukraińcy, Czesi i Żydzi. Mój tata miał sześciu chrześniaków Ukraińców. Mimo, że był chłopem, umiał czytać i był szanowany we wsi. Ludzie przychodzili do niego po radę. Jak jeszcze przed wojną palił się nasz stary dom, uratowali go Ukraińcy - opowiadała Helena Lipczyńska, kuzynka Janiny Wójcik.
Przyznała, że choć nie chowa urazy do Ukraińców, to żyłoby jej się lżej, gdyby współcześni przyznali się do popełnionych przez ich przodków czynów i przeprosili za nie. – Wiara w Boga pozwala mi żyć. Rozumiem, że oprawcy Polaków już prawie wymarli. Dzisiejsze pokolenie Ukraińców nie jest winne rzezi. Niemniej jednak skrucha z ich strony, byłaby opowiedzeniem się za prawdą – przyznała.