Od 22 lat nie ma domu. Mieszka w pensjonacie socjalnym „Św. Łazarz” w Warszawie i… się nie poddaje.
Siedział w domu i pisał, ale jeszcze częściej zaglądał do kieliszka. Im więcej pił, tym bardziej nie dotrzymywał terminów i liczba zleceń na artykuły zaczęła się zmniejszać. Doszedł do wniosku, że nie jest mu potrzebne tak duże mieszkanie. Bez większego namysłu sprzedał je i wynajął mniejsze. Po czterech latach pieniądze ze sprzedaży się skończyły, tekstów pisał mało, nie zarabiał już nawet na opłacenie wynajętej kawalerki.
- Pewnego dnia w 1996 r. wylądowałem na ulicy, z jedną reklamówką osobistych rzeczy, bo resztę już zdążyłem sprzedać, żeby mieć na alkohol. Pierwsza noc spędzona na Dworcu Centralnym była dla mnie szokiem. To jest jakby przejście do świata po drugiej stronie lustra. Później są kolejne inicjacje: pierwsze podniesienie niedopałka na ulicy, grzebanie w śmietniku, zbieranie puszek, spanie na kartonach na klatce schodowej, próby żebrania. Niesamowicie trudno było mi przełamać te psychiczne bariery i wejść w świat bezdomności, który rządzi się swoimi prawami, ma własny kodeks postępowania. Ale też zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam wyboru, nie mam dokąd pójść, że muszę już żyć na ulicy.
Nauczył się szukać pustostanów i otwartych drzwi do klatek schodowych, dowiedział się, gdzie dostanie talerz ciepłej zupy, a gdzie można się wykąpać. Często trafiał do schronisk, ale ponieważ wciąż nie uświadamiał sobie tego, że jego bezdomność wynika z alkoholizmu, długo w nich nie wytrzymywał. Wyrzucali go z ośrodków, a on coraz bardziej wrastał w ulicę, nauczył się dawać sobie na niej radę. Coraz wyraźnej widział, że nie ma szans na powrót do normalności, każdy dzień przynosi to samo cierpienie, że jutro się obudzi i znów czeka go tułaczka.
- Miałem trzy próby samobójcze. Nie widziałem sensu życia. Dobijała mnie codzienna niepewność: gdzie będę spał, w co się ubiorę, czy uda się użebrać trochę grosza, czy zdobędę alkohol… Uzależnienie powoduje ogromną huśtawkę emocjonalną i w chwilach trudnych gasi iskierkę potrzebną do życia. Trzy razy mnie odratowano, to znaczy, że jeszcze mam tutaj coś do zrobienia - uśmiecha się smutno.