W powstaniu nosiła meldunki do gen. A. Chruściela i była sanitariuszką. Cudownie ocalała. Po wojnie przez 73 lata s. Maria Anna Aleksandrowicz służyła w zgromadzeniu urszulanek.
Jubileusz zakonnej profesji przypadł na czas, kiedy już odchodziła. Zmarła cztery dni później, 15 lutego, w domu urszulanek Serca Jezusa Konającego w Milanówku. Odeszła po 94 latach odważnego i spełnionego życia. Zawsze czuła opiekę Opatrzności, zwłaszcza podczas powstania warszawskiego, kiedy cud uratował jej życie.
Przy jej trumnie w kościele św. Jadwigi w Milanówku 20 lutego zgromadziły się siostry urszulanki ze wspólnot z całej Polski, a także siostry westiarki, Zgromadzenie Sióstr Sług Jezusa, grono dawnych uczniów i przyjaciół, także tych z opozycji lat 80., którym pomagała. Żegnał ją też poczet sztandarowy ZHP z Milanówka.
Żałobną Mszę św., którą koncelebrowało kilku duchownych, proboszcz parafii św. Jadwigi ks. kanonik Grzegorz Jaszczyk ofiarował Bogu w podzięce za "piękne życie siostry, całkowicie oddane Kościołowi, ojczyźnie, rodzinie zakonnej i drogiemu człowiekowi".
Zobacz:
Gdy wybuchła wojna, mała zaledwie 14 lat. I od razu odczuła jej grozę. W pierwszych miesiącach walk zginęła jej matka, dwa lata później ojciec, a w powstaniu warszawskim - starszy brat.
W powstaniu s. Maria opatrywała rannych i była łączniczką
Archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego
Mimo trudnego czasu, zdała małą maturę, rozpoczęła pracę i naukę w wieczorowej szkole handlowej. Szkolne koleżanki wciągnęły ją do konspiracyjnej Drużyny Harcerskiej im. Oleńki Małkowskiej, w której przyjęła pseudonim „Świetlik”. Z tym pseudonimem poszła w powstanie.
Jako sanitariuszka przeprowadzała rannych żołnierzy do szpitala przy ul. Kopernika lub do urszulanek na Tamkę, gdzie mieszkała w bursie. Zabezpieczała też odbijanie z rąk Niemców kościoła Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu oraz budynku PAST-y, przy ul. Zielnej. Podczas bombardowania na Powiślu sama została ranna.
Była również łączniczką. Często przedzierała się z meldunkami do dowódcy powstania, gen. Antoniego Chruściela ps. "Monter". "Pamiętam, jak kiedyś dobiegłam do niego z meldunkiem, stał na podwórku przy jakimś stole i coś majstrował. Wtedy wybuchł pocisk i wszyscy byliśmy biali od prochu, od tynków rozwalonych. Ale byliśmy cali. Zapamiętałam go sobie z tego spotkania, że wyglądał jak piekarz, cały berecik biały" - wspominała w Archiwum Historii Mówionej, działającego w ramach Muzeum Powstania Warszawskiego.
W tym samej rozmowie dla archiwum wspomina cudowne ocalenie, gdy dwaj niemieccy żołnierze zaciągnęli ją i koleżankę do mieszkania na ul. Topiel.