W Powstaniu Warszawskim gotowa była umrzeć razem z chorymi. - Mnie uczono, że co zrobię bliźniemu, to robię Panu Bogu. I tym żyłam cały czas - mówiła s. Józefa Słupiańska. Zmarła 21 lutego.
Siostra Józefa Słupiańska zmarła kilkanaście dni przed 107. urodzinami. Podczas Powstania Warszawskiego ofiarnie pracowała jako pielęgniarka w Szpitalu Dzieciątka Jezus. Zakonnica Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, czyli szarytek, całe życie poświęciła chorym, upośledzonym dzieciom i sierotom.
Czytaj także:
Jeszcze w ubiegłym roku s. Józefa odbierała z rąk prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
– Przychodzicie i dajecie jeszcze raz świadectwo swojej miłości do ojczyzny i tego, jak ważne jest dla państwa wychowanie kolejnych pokoleń dla Polski. Właśnie dzięki temu waszemu wysiłkowi one będą takie, będą jak wy. Tego Polsce życzę – powiedział prezydent 29 lipca 2018 r.
Józefa Słupiańska urodziła się 12 marca 1912 r. w Wieluniu. Gdy nauczycielka pytała ją w szkole: "Czym ty będziesz?", zawsze mówiła: "Albo zakonnicą, albo nauczycielką". Po ukończeniu Szkoły Handlowej Polskiej Macierzy Szkolnej i kursów PCK oraz Kursu Obrony Przeciwgazowej zgłosiła się do zgromadzenia sióstr szarytek, do którego została przyjęta w 1934 r. W czasie okupacji i podczas Powstania Warszawskiego służyła jako pielęgniarka w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie.
- Mnie uczono, że co zrobię bliźniemu, to robię Panu Bogu. I tym żyłam cały czas i do dzisiejszego dnia. Odeszłam od łóżka chorego mając 84 lata. Bo ja sobie nie wyobrażałam życia bez chorych. A jak już odeszłam, to miałam jeszcze inną pracę: poszłam do ogrodu i kwiatki im sadziłam, żeby mieli na co popatrzeć, jak wyjdą na spacer. Żebym miała siły, to i dziś jeszcze bym poszła to robić. Ale moje siły niestety kończą się - mówiła w 2015 r. w wywiadzie dla archiwum Muzeum Powstania Warszawskiego. - Cały czas byłam z chorymi. Pielęgnacja i te ciągłe bombardowania. Jednej nocy bombardowanie izby przyjęć było. Tam siostra zginęła tego wieczoru. I to właściwie było ciągle jednakowo, ciągle jednakowo. Moje przeżycia to ten strach ciągły. Jak się Niemca zobaczyło w tych buciorach wysokich, to wszystko było takie wielkie, wysokie... Strach był ciągle. Żyło się w ciągłym strachu - wspominała.
W 1950 r. komuniści usunęli siostry ze szpitala. Siostra Józefa do 1956 r. prowadziła Dom Małego Dziecka im. Ks. Gabriela Boduena przy ulicy Nowogrodzkiej. Po tym, jak na krótko wróciła jeszcze do pracy w szpitalu, podjęła pracę przy parafii św. Jakuba. Przy pl. Narutowicza organizowała opiekę domową chorych. Przez kilka lat pracowała w szpitalu dla ciężko chorych na nowotwory w Wyrozębach koło Siedlec. Przez osiem kolejnych lat była odpowiedzialna za pracę sióstr w warszawskich parafiach, a następnie z księdzem Stanisławem Orlikowskim SAC organizowała wczasorekolekcje dla chorych w Łaźniewie. Kilka lat pracowała jeszcze wśród chorych i ubogich w parafii Św. Krzyża, a następnie wśród chorych sióstr szarytek w Domu Prowincjalnym. Przez prawie 20 lat wspomagała Wspólnotę Zgromadzenia w opiece nad chorymi w Domu w Chylicach-Anielinie. W 2012 roku obchodziła tam stulecie swego życia.
- Panu Bogu dziękuję, że nie zmarnowałam mojego życia. Że moje życie poszło w takim kierunku, w jakim może nawet nie przypuszczałam, że będzie. Panu Bogu jestem wdzięczna za powołanie, za to, że mogłam przy chorych pracować. To dawało mi zawsze radość. Dziś mam sto trzy lata i jestem szczęśliwa, że służyłam Panu Bogu i chorym - mówiła siostra Józefa Słupiańska trzy lata temu Małgorzacie Rafalskiej-Dubek.
Wrzesień 1939 r. wspominała jako "straszny". Pamiętała nalot za nalotem.
- Jedno z bombardowań trwało 8 godzin. Nikt nie odważył się wstać z kolan. Do naszego ogrodu spadło wtedy 70 bomb. W końcu zapadła cisza: tego dnia Warszawa się poddała. Prymas Stefan Wyszyński mówił, że kocha Polskę bardziej niż własne serce, kładę rękę na sercu i mówię: „Ja też” - przyznała Agacie Ślusarczyk w 2015 r.