Jednej recepty na długi małżeński staż nie ma. - Pomagają wspólne wartości, wiara i przekonanie, że mówimy sobie "tak" na serio - uważają Maria i Andrzej Bebłowscy, małżonkowie od 53 lat.
Maria i Andrzej Bebłowscy poznali się w 1956 roku w duszpasterstwie jezuitów na Rakowieckiej. Pani Maria właśnie zaczynała studia, pan Andrzej je kończył. Mieszkali blisko siebie. Gdy wracali razem do domu i ona bawiła go rozmową, on myślał: "Z tą na pewno się nie ożenię”. Są razem od 53 lat. W ramach Tygodnia Modlitw za Powołanych do Małżeństwa w parafii NMP Matki Zbawiciele podzielili się receptą: jak zbudować małżeństwo ze stażem 50+.
Pan Andrzej nie szukał żony. Kiedy skończył studia inżynieryjne, opuścił duszpasterstwo i zajął się tym, czego w dzieciństwie bardzo mu brakowało: sportem i podróżami. Pracował na Politechnice jako asystent, miał dużo wolnego czasu: żeglował, chodził na wycieczki, wspinał się po górach. - Otoczony był także tłumem wielbicielek, gdyż był niezwykle przystojnym mężczyzną - pani Maria uzupełnia opowieść z uśmiechem.
Pani Maria po studiach także zaczęła pracę na politechnice, tylko na innym wydziale. Ich drogi znów się zeszły, kiedy wydział przeniesiono w miejsce, gdzie pracował przyszły mąż. - Pracowaliśmy drzwi w drzwi naprzeciw siebie. Bóg wiedział, co robi - wspomina. "Przymus okolicznościowy” sprawił, że znów częściej zaczęli spędzać ze sobą czas, bardziej się poznawać. I dojrzewać do założenia rodziny. - Pamiętam, jak między jedną prywatką a drugą pomyślałem: "Jakie to życie puste” - wspomina pan Andrzej. W tym czasie pani Maria zaczęła zaglądać mamom do wózków. - Już czas - pomyślałam - wspomina kobieta. I dodaje: - Wewnętrzne przekonanie, że moim powołaniem jest założenie rodziny, przyszło dużo wcześniej.
Pierścionka zaręczynowego nie było. Za to tulipany zerwane w ogrodzie i decyzja, by nie zwlekać, tylko jak najszybciej się pobrać. Ona miała wówczas 27 lat, on 32. - Obydwoje weszliśmy w małżeństwo z silnym przekonaniem, że powiedzieliśmy sobie „tak” na serio, więc nie ma wyjścia - wszystkie kryzysy trzeba będzie jakoś przetrwać - wspomina pani Bebłowska.
Przez 53 lata małżeńskiego życia istotnych nieporozumień między małżonkami nie było. Wspólne wartości wyniesione z duszpasterstwa nadawały małżeńskiemu życiu zgodny rytm, a do niektórych "irytujących drobiazgów” trzeba było się po prostu przyzwyczaić. - Mój mąż na przykład cierpi na "chorobę” zbieractwo złośliwe. W piwnicy od podłogi do sufitu zrobił sobie składzik z dokumentami. Próbowałam nawet to tępić, ale ostatecznie dałam spokój - mówi pani Maria. I dodaje: - Staramy się żyć według biblijnej zasady: "Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce”.
Budowa własnego domu, wychowywanie trójki dzieci to - zdaniem małżonków - był trud, a nie trudności. - Mieliśmy wiele zaprzyjaźnionych rodzin. Wspólnie jeździliśmy na wakacje, pomagaliśmy sobie w codziennych sprawach i opiece nad dziećmi - wspomina. Największą bolączką w życiu rodzinnym okazały się za to relacje między rodzinami. - To była mieszanka wybuchowa, było dużo napięć i nieporozumień, ale po dwudziestu latach wszystko się uspokoiło. Myślę, że przetrwaliśmy ten trudny czas dzięki cierpliwości i opanowaniu męża, mnie na tamten moment brakowało wiedzy i dystansu - wspomina pani Maria.
Państwo Bebłowsy są już na emeryturze. W sąsiedztwie mieszkają z rodzinami córki. Na szafce stoją zdjęcia dziesięciu wnuków. Dzień zaczynają od wspólnej kawy w salonie i życzliwego uśmiechu. - Potem Anioł Pański i mierzymy ciśnienie, czy możemy wypić jeszcze jedną - śmieje się pani Maria. Dużo w niej pogody ducha i życzliwości. - Na tym właśnie polega małżeństwo: cierpliwości i radości z bycia razem - mówi. I dodaje pół żartem: Zaraz po tym, jak przetrwa się pierwsze dwadzieścia lat.
Pan Andrzej oddaje się swoim historycznym pasjom, w relacji z żoną ceni sobie spokój i wzajemną pomoc we wspólnych obowiązkach. Lata wspólnej, małżeńskiej drogi oraz praca w poradni rodzinnej ukształtowały w nich pogląd na współczesny kryzys, który przechodzi rodzina. - Błahostki tego świata wydają się młodym ważniejsze niż religijne przygotowanie do małżeństwa. Łatwiej jest wierzyć, że Bóg jest, niż spełniać wymagania, które przed nami stawia Ewangelia - diagnozują. I dodają: Mieliśmy to szczęście, że obydwoje traktowaliśmy wiarę i siebie na poważnie.