Nie dali się wypędzić, choć wielokrotnie próbowano. Franciszkanie z Zakroczymskiej świętują 100 lat, odkąd wrócili do Warszawy.
Początek wyznacza muzyka
Franciszkanie przybyli na stałe do Warszawy w 1645 r. Początki ich dziejów mają ścisły związek z… muzyczną pasją króla Władysława IV. Funkcję jego nadwornego kapelmistrza (i spowiednika) pełnił przybyły z Italii franciszkanin: o. Wincenty Scapita de Valentia. Swoim talentem na tyle ujął on monarchę i jego otoczenie, że - aby go zatrzymać na dłużej - jeden z dworzan podarował mu teren, a król specjalnym aktem prawnym zatwierdził obecność zakonu. W 1646 r. przy Trakcie Zakroczymskim powstał niewielki drewniany kościół. Z czasem zaczęła tu rezydować ówczesna elita franciszkańskiego zakonu: uczeni kaznodzieje, królewscy teologowie, spowiednicy i kapelmistrzowie.
Uporczywe powroty
- Historia naszej obecności w stolicy została wielokrotnie naznaczona dramatycznymi doświadczeniami tracenia tego miejsca i uporczywego powracania do niego - zaczyna opowieść o. Marek Sykuła, franciszkanin, gwardian klasztoru.
Najpierw, podczas potopu i szwedzkiej okupacji miasta, 3 lutego 1657 r. pierwotna świątynia została doszczętnie spalona przez chcącego pozbyć się nas sąsiada. Po kilku latach na zgliszczach bracia wznieśli nowy kościół - wyjaśnia franciszkanin. Za drugim razem zakonników z Zakroczymskiej próbowała przepędzić zaraza, która w 1708 r. zdziesiątkowała ludność miasta. W klasztorze przy życiu pozostał tylko jeden zakonnik - mówi o. M. Sykuła.
Trzecią próbę wypędzenia franciszkanów podjął w 1802 r. pruski zaborca. Na nasze szczęście dla nas dekret kasacyjny nie zdążył się w pełni uprawomocnić przed wyjściem przez Niemców ze stolicy. Czwarta próba doszła niestety do skutku - władze carskie w ramach szykan za wspieranie powstania styczniowego w 1866 r. zmuszają zakonników do opuszczenia miasta. Kościół zostaje przeznaczony na świątynię garnizonową dla katolików służących w armii carskiej, a klasztor sprzedany. Powróciliśmy do stolicy w 1919 r. - od tego wydarzenia mija dokładnie sto lat. Jednak już w 1939 r. hitlerowscy okupanci zamierzali wysiedlić klasztor, aby tę część miasta przeznaczyć na getto. Ostatecznie zakonnikom udało się obronić przed eksmisją - granice getta zostały określone na linii kościoła.
Po kapitulacji Starówki 31 sierpnia 1944 r. wspólnota wraz z przebywającymi tu cywilami została wyprowadzona do obozu przejściowego w Pruszkowie. Bracia wracają tuż po wyzwoleniu 20 stycznia 1945 r. Już następnego dnia na gruzach i śniegu przy ocalałym obrazie św. Antoniego odprawiona została pierwsza Msza św. w lewobrzeżnej Warszawie.
Ostatnią próbę eksmisji zakonników z części zabudowań klasztornych podjęły w latach 50-tych władze komunistyczne. Roztropność i determinacja ówczesnych braci pozwoliła zachować cały konwent.
- Obserwując z dzisiejszej perspektywy cały ten dramatyczny ciąg zdarzeń skutkujących opuszczaniem i uporczywym powracaniem na to miejsce, nie sposób nie dostrzec naszego przywiązania do niego. To miejsce niejako przyzywa nas - mówi franciszkanin.
- Im dłużej się nad tym zastanawiam, nad przejmującym świadectwem determinacji i gorliwości naszych poprzedników, z tym większą oczywistością dociera do mnie, że obecny jubileusz wyznacza i nam, współczesnym kustoszom tego miejsca, kolejne wezwania do powrotu. Mam na myśli takie duchowe powroty, które pozwolą nam tu bardziej "być” - dodaje.
Modlitewna cisza
Formami duchowości, które na przestrzeni ostatnich lat franciszkanie rozeznają jako szczególnie ważne i cenne, są posługa konfesjonału i adoracja. Codziennie przez 4 godziny (15.00-19.00) trwa dyżur spowiedzi, a w kaplicy jest wystawiona monstrancja z Najświętszym Sakramentem.
- Z roku na rok wzrasta nam liczba penitentów, zwłaszcza mężczyzn. Obserwujemy to także w dorocznych statystykach - obecnie mężczyźni stanowią już niemal połowę uczestników liturgii. To niewątpliwy fenomen tego miejsca - mówi. I dodaje: Systematycznie rośnie także liczba osób przystępujących do Komunii św.
Zdaniem franciszkanina tym, co przyciąga wiernych do znajdującego się na skraju Starówki kościoła, jest jego wyjątkowa sakralność, trzy wieki modlitwy utrwalone w murach. - Staramy się pielęgnować ten modlitewny klimat. Kościół jest otwarty cały dzień i wiele osób przychodzi tu, by się wyciszyć, pobyć w obecności Boga - mówi o. Marek Sykuła.
Ponadto, z uwagi na doskonałą akustykę, odbywa się tu wiele koncertów muzyki organowej i śpiewu chorałowego. - Nie chcemy zamieniać kościoła w salę koncertową. Muzyka sakralna to dziś również nośne formy ewangelizacji, to sposób na dotarcie do ludzi, którzy nie mają kontaktu z Kościołem. Piękno i harmonia to "duchowość ukryta w nutach”, poprzez którą Pan Bóg w sobie wiadomy sposób dociera do serca - mówi. I dodaje: - Wielu uczestników koncertów widzimy później rozmodlonych w kościelnych ławkach.
Współpraca: o. Marek Sykuła, franciszkanin