W głębokim socjalizmie, 60 lat temu, na szczycie wieży kościoła św. Augustyna przez kilkanaście dni pojawiała się Pani Różańcowa. Ku pokrzepieniu modlącego się tłumu i ku przerażeniu władz.
„Sprawiała wrażenie żywej” - przypomina sobie pani Elżbieta, która wtedy miała 8 lat. Raz miała ręce złożone na piersiach, potem rozkładała je w geście błogosławieństwa, albo trzymała w nich różaniec.
Co ciekawe, zarówno obserwujący zjawisko od ul. Dzielnej, jak i stojący na ul. Nowolipki pamiętają, że Maryja była zwrócona do nich twarzą.
Niektórzy opisują, że chociaż postać pojawiała się na wysokości 70 metrów nad ziemią, mieli wrażenie, jakby była blisko nich, widzieli ruch warg, ale nie słyszeli słów.
Nie wszyscy widzieli postać kobiety. Dla niektórych nad zwieńczeniem wieży widoczny był tylko blask, łuna.
Niezwykłe zjawisko na Nowolipkach, gęstniejący z godziny na godzinę tłum śpiewający „Boże coś Polskę” i „My chcemy Boga w książce w szkole” oraz podjeżdżające samochody ambasadorów postawiły na nogi warszawską milicję i bezpiekę.
Funkcjonariusze zamknęli ulice przy kościele, oświetlali reflektorami obłok, żeby zneutralizować efekt „fosforyzującej blachy na kuli wieży”. A kiedy to nie przyniosło spodziewanych efektów, pomalowali kulę zieloną farbą z trocinami.
W nocy jednak spłukał ją deszcz, więc malunek powtórzono - żrącą smołowatą farbą. Malowano nią dwukrotnie, ale jak przyznawał w raporcie mjr Stanisław Sławiński „minimalny efekt świetlny nadal pozostał”.
Wysiłek służb poszedł też w innych kierunkach. W prasie drwiono z dewotek, podsycających zbiorową halucynację.