Nowy numer 13/2024 Archiwum

Szli do szpitali i DPS-ów. Zakonni wolontariusze w covidowych czasach

- To były najpiękniejsze dni mojego zakonnego powołania. Czysta Ewangelia, bez domieszek - przyznaje br. Tadeusz Lihs, jeden z kilkuset zakonników i zakonnic, którzy w czasie pandemii dobrowolnie zgłosili się do pracy wśród chorych i zakażonych.

Na przykład, gdy w DPS w Zdunach dzieci z upośledzeniem umysłowym na widok opiekujących się nimi szarytek - zamaskowanych, ubranych w kombinezony i gogle, zaczęły głośno modlić się o ich zdrowie, bo myślały, że siostrom coś złego się stało.

- Zapamiętam starszego mężczyznę, który wypowiadał już tylko jedno słowo: „dziękuję”. I za dosłownie najmniejszą rzecz, dziękował. Jak dobrym musiał być człowiekiem, skoro w swojej  ciężkiej chorobie, w niepamięci, zachował tylko to jedno słowo - wspomina ze wzruszeniem klaretyn. I podsumowuje tamten czas: - Było fizyczne zmęczenie, ale w środku czułem wielką radość z pomagania. Jezus dawał nam siłę i odsuwał lęk. Bogu dziękuję za ten błogosławiony czas.

Na początku kwietnia ognisko koronawirusa rozwinęło się w Ośrodku Działalności Leczniczej Caritas Archidiecezji Warszawskiej, przy Krakowskim Przedmieściu. Zakażeni byli obłożnie chorzy pacjenci, chorował personel.

Na nic zdały się nakazy pracy, wydane przez wojewodę. Mimo próśb nie udało się pozyskać dodatkowego personelu. Wtedy na ratunek pospieszyło kilkunastu wolontariuszy zakonnych (sióstr służebniczek, dominikanek, franciszkanek, nazaretanek, pasterzanek, albertynek, benedyktynek misjonarek, karmelitanek Dzieciątka Jezus, michalitek, sióstr Sług Jezusa i małych Sióstr Jezusa, a także kleryków seminariów księży jezuitów oraz misjonarzy) oraz świeckich.

. Jednym z nich był z wykształcenia lekarz br. Łukasz Dmowski OH, prowincjał Zakonu Szpitalnego św. Jana Bożego. Przyszedł na wolontariat, a potem w placówce Caritas już pozostał. Do teraz pomaga w hospicjum stacjonarnym i na oddziałach opieki długoterminowej.

- To było doświadczenie, które skonfrontowało mnie z własnym powołaniem - ocenia. - Jako bonifratrzy, oprócz ślubu czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, składamy też czwarty: szpitalnictwa, który zobowiązuje nas do szczególnej otwartości na potrzeby drugiego człowieka, zwłaszcza cierpiącego, dotkniętego chorobą, niepełnosprawnością. Praktykując ten ślub, jesteśmy gotowi nawet do poniesienia ofiary z własnego życia. Patrząc na fachowość, cierpliwość, olbrzymie zaangażowanie i poświecenie lekarzy, pielęgniarek i innego personelu oraz świeckich wolontariuszy, godzinami pracujących w skafandrach, gdy pot lał się im po plecach, na ich czytelne świadectwo w tym trudnym czasie, pytałem siebie: na ile ja, bonifrater, staram się odpowiedzieć na potrzeby pacjentów? - przyznaje prowincjał polskich bonifratrów.

Piękne przykłady niezwykłego poświęcenia wcale nie były rzadkie.

- Z podziwem patrzyłem na świeckich opiekunów. Na dyrektora jednej z placówek, który gdy brakowało personelu pozostał ze swoimi podopiecznymi i przez miesiąc spał na łóżku polowym w swoim biurze - wspomina br. Tadeusz Lihs CMF. - Oni mają swoje rodziny, o które też się boją i wobec których mają obowiązki, a w pracy byli gotowi na wielkie poświęcenia. Pamiętam pielęgniarkę - mamę sześciorga małych dzieci, która po kwarantannie od razu wróciła do pracy w DPS, bo jak mówiła, nie mogłaby opuścić swoich babć i dziadków. Inne, same już zakażone koronawirusem, czujące się dobrze, nie korzystały ze zwolnień lekarskich, ale szły pracować do oddziałów, gdzie leżeli zakażeni podopieczni. Dla mnie, zakonnika to było poruszające świadectwo miłości bliźniego. I tego, że w czasie tak trudnym, jak epidemia, uchroniliśmy nasze człowieczeństwo - przyznaje klaretyn.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy