W klasztorze i zakonnych placówkach w czasie wojny zorganizowała siatkę pomocy żydowskim dzieciom. Matka Matylda Getter uratowała życie około 750 osobom.
Nie pisała dzienników, wspomnień, a w jedynym wywiadzie, jakiego udzieliła pod koniec życia, w 1954 r., częściej mówi o zgromadzeniu, organizowaniu pomocy niż o sobie samej. Jakby chciała pozostać w cieniu wydarzeń, które przecież działy się z jej inicjatywy.
Podczas drugiej wojny światowej zorganizowała sprawnie działającą siatkę pomocy żydowskim dzieciom i dorosłym. Ukrywała ich w domach swojego Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Warszawie i poza nią oraz w mieszkaniach swoich krewnych i przyjaciół. Przygarniętym załatwiała metryki chrztu, nową tożsamość i szansę na przeżycie wojennego piekła.
Furtę klasztoru przy Hożej 53 otwierała także przed szukającymi schronienia księżmi, uciekinierami z getta, przed żołnierzami i Polakami wypędzonymi ze Wschodu. Dbała o sieroty, biednych, rannych, uwięzionych i ich rodziny. Organizowała tajne komplety, zakładała nowe sierocińce.
„Siostry z Hożej w czasie Powstania Warszawskiego wydawały nawet tysiąc sto posiłków dziennie - dla powstańców i cywilnych mieszkańców okolicznych kamienic” - pisze Alina Petrowa-Wasilewicz, autorka biografii matki Matyldy Getter, dodając, że pomoc była udzielana niezależnie od narodowości, wyznania czy przekonań.
Z biografii wyłania się postać silnej, bohaterskiej zakonnicy, dobrej organizatorki, wrażliwej na cierpienie i potrzeby innych. Swoim siostrom powtarzała: „Ktokolwiek przychodzi na nasze podwórko i prosi o pomoc, w imię Chrystusa, nie wolno nam odmówić”. Za swoją postawę w 1985 r. została pośmiertnie uhonorowana medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Świadkowie jej życia mówią, że Matusia - jak powszechnie nazywano matkę Getter - miała niezachwianą ufność w Bożą Opatrzność. To głęboka wiara i radykalne życie Ewangelią kazały jej podjąć ryzyko, które dla niej samej i dla współpracowników w każdej chwili mogło zakończyć się śmiercią z rąk hitlerowskiego okupanta.
Tą ufnością dzieliła się z innymi. „Matusia pomogła odnaleźć się po tragediach, śmierci najbliższych, załamaniach. Jej ufność i siła dodawały odwagi, dzięki niej ludzie podnosili się i wracali do życia” - pisze w książce Alina Petrowa-Wasilewicz. I chociaż jej działania mogły niektórym wydawać się szaleńcze, trudno zliczyć tych, którym jej pomoc w ekstremalnie trudnych warunkach uratowały życie.
„Wszystkie osoby, które prosiły siostry Rodziny Maryi o ratunek, ocalały. Czas pokazał, że w tym »szaleństwie« była metoda i to bardzo skuteczna. „Wszystkie osoby, które prosiły siostry Rodziny Maryi o ratunek, ocalały. Wszyscy, którzy się zaangażowali w dzieło ratowania, doczekali końca wojny” - zaznacza autorka biografii.
Dla Czytelników mamy trzy egzemplarze książki „Uratować tysiąc światów”, ufundowane przez wydawnictwo Esprit z Krakowa.